Nawet nie wiem, jak zacząć, choć wiem, co chcę napisać. Wszyscy wiemy, że w czasie pandemii ruch antyszczepionkowców stał się niezwykle aktywny. Pojawienie się szczepionek na Sars-Cov-2 stało się wodą na ich młyn.
Bo to przecież niemożliwe, żeby taka szczepionka powstała w ciągu kilku miesięcy!
Jej skutki będą opłakane, bo jest w niej nie-wiadomo-co.
To przykład tylko dwóch argumentów. Spiskowych teorii na temat wirusa i szczepionek jest dużo. Są już nawet książki, które omawiają ten problem. I ludzie wierzą. Wierzą, bo pod kolejną "rewelacją" podpisał się ktoś, kto poprzedził swoje nazwisko literkami prof. lub dr. Nikt tych tytułów nie weryfikuje, bo jak można nie ufać profesorom i doktorom? Dlaczego wierzą tym, którzy straszą skutkami szczepienia wbrew wieloletnim, żeby nie powiedzieć wielowiekowym dowodom na skuteczność tego sposobu zapobiegania chorobom? Nie mam pojęcia. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, co tacy ludzie mają w głowie.
A skutki bywają różne. Syn mojego kuzyna zachorował na covid, ale długo był przekonany, że jest tylko przeziębiony, więc chodził do pracy, odwiedzał osiemdziesięcioletnią babcię, chodził po zakupy. Kiedy już był zmęczony swoim stanem, poszedł do lekarza, pozwolił zrobić sobie test, a kiedy wynik wyszedł pozytywny, stwierdził, że... lekarz go oszukał! Bo przecież nie ma covida! To zwykła grypa! Wrrrr! Gdyby zaraził babcię, to bym piechotą poszła, żeby go zamordować gołymi łapami, bo to jest moja ukochana chrzestna. Na szczęście jest zaszczepiona i nic jej się nie stało.
Młoda kobieta w bliźniaczej ciąży też się nie szczepiła, bo " Już sama nie wiem, komu wierzyć, a bardzo boję się zastrzyków" - to jej słowa. W końcu covid ją dopadł. Na nieszczęście w tym samym momencie, kiedy okazało się, że ciąża jest powikłana i trzeba wykonać zabieg, który robią tylko w trzech szpitalach w Polsce i żaden z nich nie jest tym, do którego ona trafiła. Diagnoza - trzeba czekać, bo w tym stanie nie ma mowy o transporcie na drugi koniec kraju, no i nie można robić zabiegu, bo jest zbyt słaba. Dni lecą, dzieci są w coraz gorszej kondycji, a ona leży i czeka aż choroba odpuści. Strach, strach, strach. Nie tylko ona się boi. Cała rodzina drży o nią i dzieci. W końcu stan jednego z dzieci pogarsza się na tyle, że ( po interwencji z zewnątrz) szpital organizuje natychmiastowy transport i dziewczyna trafia na specjalistyczny oddział. Badania trwają kilka godzin i zapada decyzja o wykonaniu zabiegu. Nie wiadomo, czym się skończy, bo powikłanie jest już bardzo zaawansowane. Prawdopodobieństwo szczęśliwego zakończenia wynosi 70 procent, ale te 30 to też dużo. Jutro wszystko się rozstrzygnie.
Ilu takich tragedii można by uniknąć, gdyby antyszczepionkowcy nie robili ludziom wody z mózgu?