niedziela, 29 marca 2020

30. Tracę rachubę dni

     Tak. Tracę rachubę dni i wcale mi to nie przeszkadza. Tak naprawdę to odkąd jestem na emeryturze, nie obchodzi mnie czy jest poniedziałek, czy środa.
Wczoraj była piękna pogoda i jakoś tak się stało, że zabrałam się za sprzątanie balkonu po zimie. Okazuje się, że zrobienie porządków na powierzchni 2,4 metra kwadratowego jest nie lada wyzwaniem logistycznym.
Dacie wiarę, że bez najmniejszego szwanku przetrwały zimę moje zwisajace pelargonie? Żal mi było je wyrzucić, więc poobcinałam stare pędy i zobaczę, czy wyrosną nowe, czy będą miały ochotę kwitnąć. Wymyłam doniczki, regał na ktorym stoją, okno, wyszorowałam podłogę i teraz czekam na kolejne ciepłe dni, kiedy będę mogla tam usiąść i w ciszy poczytać.
 Odcinam się od toksycznych wiadomości, bo one męczą. Na te  dni moim guru jest dr Mateusz Grzesiak. Posłuchajcie jego wypowiedzi na fb. Sądzę, że warto.
Cwiczę z Qczajem. Codzienny krótki trening bardzo dobrze mi robi. Szczęśliwie mam matę do ćwiczeń, hantle, gumy i piłki.
Czytam kryminały, codziennie rozwiazuję kilka krzyżówek.
A czas płynie i każdy dzień przybliża nas do szczęśliwego końca tej trudnej przygody.
Pozdrawiam Was serdecznie!❤

sobota, 28 marca 2020

29. Ucieczka

        Wczoraj miałam kryzys. Wczesnym rankiem poszłam po zakupy, żeby przez następny tydzień, a moze dłużej nie wychodzić z domu. Po powrocie na chwilę zdrzemnęłam się przed telewizorem, przy otwartym balkonie. Kiedy się obudziłam, na dworze świeciło piękne słońce i było 14 stopni. Coś we mnie pękło, a może się zamknęło i w zasadzie bez namysłu ubrałam się, zapakowałam do strunówki maseczkę odkażoną(?) gorącym żelazkiem, złapałam awizo na przesyłkę i po prostu poszłam na pocztę. Kolejka była strasznie długa, więc diabeł mi podpowiedział, żeby pójść do apteki w CH odległym około dwa kilometry od mojego osiedla. Po witaminę C... Chyba nigdy tak mnie nie cieszylo to, że idę. Nawet wtedy, gdy zostawiłam w kącie kule i mogłam się poruszać bez wsparcia, nie cieszyłam się tak bardzo. Słońce, wiatr, kwitnące i pachnące drzewa... Radość nie do opisania!
Wiem. To głupota i nieodpowiedzialność, ale gdybym nie wyszła, to chyba bym oszalała.

czwartek, 26 marca 2020

28. Dzień kolejny...

     Kolejny dzień zarazy i kolejny dzień siedzenia w domu.  Tęsknię za widokiem tramwaju i ulic śródmieścia. Na moim osiedlu, które jest prawie wsią, bo za nami tylko elektrociepłownia, pola i granica, cicho i pusto. W ciągu dwóch dni udało mi się zobaczyć dwóch nastoletnich chłopców i jedną starszą panią. A! Jeszcze sąsiada z naprzeciwka widzę, bo maluje mieszkanie. Chyba dobrze robi, bo miał pokój w kolorze ciemnego błękitu. W jasnym będzie mu się chyba lepiej mieszkało.

     Ćwiczę z Quczajem. Poranny rozruch dobrze mi robi, bo na gwałt potrzebuję endorfin! Od jutra zamierzam bladym świtem wychodzić na osiedlowe boisko, żeby pobiegać.
Strasznie tęsknię za chodzeniem. Normalnie robię około sześciu tysięcy kroków, a teraz tylko z pokoju do kuchni, łazienki i tak w kółko. Balkon mam za mały, żeby jak ten pan gdzieś tam przebiec na balkonie dystans maratonu.

     Uczę się niemieckiego. Wiem, że nie mam szans, żeby się nauczyć mówić, bo mózg mam dziurawy jak sito, ale przynajmniej zajmuje mi to trochę czasu. Korzyść jest też taka, że coś tam z tej niemieckiej mowy rozumiem.

     Ostrożnie dawkuję sobie prasowanie, żeby mi na dłużej starczyło.

     Mam dwie maseczki wielokrotnego użytku, które dostałam od synowej. Nie wiem, jak ona to robi, ale pracuje, ogarnia dom i jeszcze ma czas na krojenie materiału na te maseczki. Szyje sąsiadka, a moje dziewczyny piorą je, prasują i szykują do transportu. Szyją dla szpitali, aptek, straży granicznej, policji.
Wnuczki też szyją.
Jestem zła, że nie mogę się zaangażować w tę robotę, ale po pierwsze nie mam maszyny, a po drugie nie mam sprawnej ręki. I pewnie nieprędko będzie sprawna, bo o planowych operacjach można zapomnieć. Dużo poważniejsze są odwoływane, to co tam taka moja ręka. 

     Od wczoraj robię listę zakupów, które muszę zrobić jutro. Pójdę po nie zaraz po bieganiu, żeby nikogo nie spotkać po drodze.

      Dbajmy o siebie i o innych! Unikajmy siebie nawzajem, choć tęsknimy.

     Obyśmy wszyscy zdrowi byli! Pozdrawiam Was! :-)














niedziela, 22 marca 2020

27. Taki czas

             Nastał taki czas, jakiego chyba nikt się nie spodziewał. Wszystko, co złe - epidemie, trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów - to wszystko działo się gdzieś tam, daleko. W krajach, których nawet nie potrafimy wskazać na mapie. Dotykało to jakichś anonimowych ludzi, z którymi łączy nas co najwyżej kod genetyczny przypisany istocie ludzkiej. Dużo i strasznie mało jednocześnie.
I nastał czas, w którym jak nigdy odczuwamy fakt, że Ziemia jest globalną wioską. Każdego może dopaść WIRUS. Dopaść i pokonać. Jak w czasie okupacji wychodzisz na ulicę i nie wiesz, czy wrócisz do domu, czy dopadnie cię wróg i - tym razem - po cichutku będzie próbował odebrać ci życie.
W zasadzie nie wychodzę z domu. Wczoraj spotkałam się z koleżanką, z którą mieszkam drzwi w drzwi, bo już minęły dwa tygodnie, odkąd wróciła z Niemiec. Z drugą, która uczy polskiego dyplomatów z różnych stron świata, zobaczę się najwcześniej za dziesięć dni. A i to nie wiadomo, bo przecież obie od czasu do czasu wychodzimy z domu, chociażby po drobne zakupy, więc mamy jakiś minimalny kontakt ze światem zewnętrznym. Na szczęście jest whatsapp, telefon...
Brakuje mi aktywności. Żeby nie popaść w marazm i odrętwienie postanowiłam, że mój dzień nie będzie się różnił od zwykłego dnia w poprzedniej epoce. Wstaję rano, ubieram się w dres  i przynajmniej pół godziny ćwiczę. Potem prysznic i śniadanie. Potem chwila na jakiś program w tv. Broń Boże nie informacyjny. Potem chwila nauki i jakieś domowe robótki. Dziś prasowałam. Po południu robię sobie obiad, a po obiedzie jakaś krzyżówka, książka, film. Na spokojnie, przy kawie. W międzyczasie rozmawiam z mężem, moimi wiekowymi już ciociami, z przyjaciółkami - miejscową  i bardzo zamiejscową. Telefon, telefon, telefon...Wieczór przed telewizorem albo z książką. Obowiązkowo "Szkło kontaktowe" i czasem "Dzień po dniu". Szczególnie wtedy, gdy pojawia się w nim Piotr Jacoń. ;-) Do późna w nocy czytam. Oczywiście kryminały. Czy już kiedyś Wam mówiłam, że drzemią we mnie mordercze instynkty? Nie? To teraz się do tego przyznaję. ;-) 
Muszę żyć w schemacie, żeby nie zwariować. Martwię się o bliskie mi osoby, które mają  bardzo poważne kłopoty ze zdrowiem. Jedna z nich nieoczekiwanie trafiła do szpitala i z wiadomych względów nie ma z nią kontaktu. Nawet telefonicznego, bo to osoba, która ledwo widzi i sama nie posługuje się telefonem, a pewnie wstydzi się poprosić kogoś o wybranie numeru. A może jest pod wpływem leków i nie myśli o rozmowach z kimkolwiek? Kto to może wiedzieć, skoro szpital jest zamknięty na klucz, dodzwonienie się do lekarza graniczy z cudem, a wszelkie wiadomości o chorych są sączone wąskim strumyczkiem, bo RODO!
Druga osoba czeka na niezbędną, bardzo trudną operację, której może nie przeżyć. Bez operacji rokowania też są kiepskie. Termin przyjęcia do szpitala to następna niedziela...
Dokładnie za miesiąc  mam termin operacji ręki. Drobnej, ale dla mnie ważnej, bo znacznie poprawiającej komfort życia. Wątpię, żeby się odbyła. Pewnie jeszcze kilka miesięcy przyjdzie mi się pomęczyć. Trudno. Ludzie mają większe problemy.
Synowa i wnuczki szyją maseczki. Na już potrzeba ich w Szczecinie dwa tysiące. Szyją one i kto tylko może. Sklepy pozamykane, więc szyją z czego mają. Jutro syn przyjedzie do mnie po bawełnianą poszwę i trzy prześcieradła. Może uda mi się kupić gumkę, bo mam na osiedlu hurtownię z pasmanterią. Chyba jest czynna. Maseczki są wielokrotnego użytku, bo mają otwór, przez który można wkładać filtr. Lekarz na dyżurze zużywa pewnie kilkanaście  takich maseczek i bardzo wiele filtrów.  Trzeba sobie pomagać. Żyjemy w tekturowym państwie, w którym - powtórzę za Szymonem Hołownią - pasy zapina się w czasie wypadku, a nie wtedy, gdy wsiadało się do samochodu.
Trzymajcie się zdrowo! Dbajcie o siebie! Pozdrawiam Was serdecznie!!!

środa, 4 marca 2020

26. Zapomniałam...

Kazimierz to jedno z imion, których nie lubię. Kazik, Kaziu, Kazek - okropnie brzmią mi te zdrobnienia. Kiedyś trafił mi się calkiem sympatyczny narzeczony, ale miał na imię Kazimierz, wiec mówiłam do niego Janek, bo tak miał na drugie. W końcu ożenił się z pewną Danką, której to paskudnie brzmiące imię nie przeszkadzało. Moja koleżanka wyszła za mąż za Kazimierza, na ktorego wszyscy mówią Marcin.  Widać nie tylko mnie to imię mierzi.
Mój Dziadek wszystkim swoim dzieciom nadał "królewskie" imiona - Kazimierz, Zygmunt, Jadwiga i Henryk. Wszystko z powodu głębokiego patriotyzmu, którym cechowała się rodzina od czasu zaborów.
Mojemu ojcu przyszło być Kazimierzem. Dzień jego imienin był obchodzony radośnie i w licznym towarzystwie, bo tata był sympatycznym facetem. Dowcipami sypał jak z rękawa, emablował wszystkie panie, a i z panami znajdował wspólny język. Zawsze pamiętałam, żeby w tym dniu złożyć mu życzenia, a odkąd go nie ma, zawsze prosilam kuzynkę, żeby poszła zapalić mu światełko.
Dziś kompletnie o tym zapomniałam, choć myślałam, że to nigdy się nie zdarzy...