niedziela, 26 września 2021

65. Wśród swoich

  Bardzo dawno temu byłam na wakacjach. Pandemia, praca, szczepienia, remont - to wszystko spowodowało, że nigdzie nie wyjeżdżaliśmy.  Chciałoby się uciec z domu choć na krótko.  W końcu udało się nam w ostatni piątek pojechać do rodziny. Do moich ukochanych cioć - staruszek, do ciotecznej siostry.  W końcu mogłam pójść na spacer po mojej ukochanej wsi, zajrzeć do kościoła, w którym kiedyś latała jaskółka, pójść na groby Rodziców i Dziadków. Udało  mi się spędzić dwa wieczory na rodzinnej biesiadzie.

Te dwa dni dały mi więcej niż miesiąc gdzieś, w ciepłych krajach.  


Ulica... Nazywa się Zjazdowa  i zgodnie z nazwą zimą zjeżdżaliśmy tu z górki na workach po polifosce, wypełnionych słomą.😃


Taki kwiatek rośnie sobie gdzieś przy płocie.❤


Tu zawsze drzwi są dla mnie otwarte.❤


Na progu rodzinnego domu...❤


niedziela, 19 września 2021

64. Dobry dzień

  Są takie dni, w których wszystko się sypie, leci z raķ, a za oknem pada deszcz. Ale są i takie, kiedy niezależnie od pogody świeci słońce.  I dziś miałam taki dzień. Dzień Dobrych Wiadomości. 

       Rano zadzwonił mój były szwagier, żeby się pochwalić, że niebawem po raz trzeci będzie  mężem babci. Mają już dwie całkiem duże wnuczki, a za kilka miesięcy przyjdzie na świat trzecia.

       Kilka godzin później zadzwoniła nasza  mentalna ukochana córcia z informacją, że wczoraj wieczorem, na krakowskim Rynku padł przed nią na kolana jej chłopak,  a ona przyjęła jego oświadczyny.  Pierścionek jest śliczny,  a my wzruszeni przynajmniej tak, jak rodzice Młodych! Jeśli Los będzie nam wszystkim sprzyjał, to za kilka miesięcy będziemy bawić się na weselu. 

       Przed chwilą  dowiedziałam się, że nie tylko w Lublinie nas przybędzie.  Moja ulubiona kuzynka zostanie babcią bliźniąt!  

Tyle szczęścia naraz!  Oby tylko wszystko przebiegło szczęśliwie! Niech ten przyszły rok będzie pomyślny dla moich bliskich!🍀🍀🍀

poniedziałek, 13 września 2021

63. ( Przy)szkolne irytacje

      Może narażę się rodzicom i dziadkom, ale od zawsze irytowali mnie niektórzy rodzice uczniów. 

A dokładnie ci, którzy przywozili swoje dzieci do szkoły samochodami. Rozumiem, że nikt nie puści samego małego  dzieciaka do szkoły, jeśli ten miałby jechać tramwajem czy autobusem przez całe miasto.  Bo to i kwestia bezpieczeństwa - choć z tą przesadną opieką też nie do końca się zgadzam - i jakaś oszczędność czasu. Dzięki podwózce dziecko często może po prostu dłużej pospać. 

Tylko niech mi ktoś wyjaśni, dlaczego odwożąc dziecko do szkoły, trzeba podjeżdżać pod same drzwi? 

Tak się składa, że codziennie rano przechodzę obok jednaj ze szkół podstawowych i  szlag mnie trafia, że przechodząc obok budynku muszę bardzo uważać, żeby nie wpaść pod auto jakiejś mamy czy jakiegoś taty, który najpierw podjechał  niemal dosłownie pod drzwi szkoły, a potem manewruje, żeby z tego zakamarka wyjechać.  Tym bardziej, że każdy może zatrzymać się przy krawężniku odległym od wejścia do budynku o jakieś 20 metrów, wysadzić dziecko i bezkolizyjnie odjechać. Ale nie!  Trzeba wysadzić dziecko niemal pod klasą.  I to niezależnie od wieku pacholęcia. Nie ma znaczenia czy to jest pierwszak, czy czternastoletnia dziewoja. 

Mam w rodzinie takiego wożonego do szkoły dżentelmena. Nie wiem, dlaczego nie chodzi do swojej rejonowej szkoły, do której pewnie mógłby dojść na piechotę. Może dlatego, że jego obecna podstawówka cieszy się od lat renomą w mieście, a może dlatego, że szkoła jest blisko miejsca pracy jego mamy. Nieistotne. Istotne jest co innego. W tym roku szkolnym chłopak będzie do mnie przyjeżdżał na korki. Fajnie. Lubię go, lubię takie zajęcia i chętnie pomogę. Ale...  Zanim do mnie przyjechał po raz pierwszy,  przejechał z mamą trasę ze szkoły do mnie (dwa przystanki), żeby się nie zgubił, a i tak  w dniu pierwszych zajęć musiałam wyjść po niego na przystanek, bo miał problem z orientacją w terenie. Trudno się dziwić, skoro w ubiegłym roku był do mnie wożony przez mamę. Chłopak ma prawie 13 lat.

Przeraża mnie to wszystko, bo nie uczymy dzieci samodzielności,  nie dajemy im szansy na  bycie odpowiedzialnymi choćby za dotarcie do szkoły i powrót do domu.  I jeszcze te babcie, które wracają z nimi do domu, targając kolorowe plecaczki, bo "Teraz to, pani, tyle tych książek dziecko musi nieść, że aż go kręgosłup boli". A potem się dziwimy, że młodzi ludzie nie ustępują starszym miejsca w tramwaju, nie wpadną na pomysł, żeby mamie, babci czy sąsiadce pomóc nieść zakupy.

Ech...