piątek, 31 grudnia 2021

71. Koniec i początek

           Siedzę sobie sama w domu, oglądam "Szkło kontaktowe", bo lubię i wracając do poprzednich dwunastu miesięcy  dochodzę do wniosku, że mimo wszystko nie był to zły rok. Przede wszystkim dlatego, że nas nie ubyło. Wprawdzie niektórych dopadł covid, ale wyszli z niego obronną ręką. Nie byłam na wakacjach, bo tak wyszło, ale za to miałam przez dwa miesiące bardzo ciekawą  pracę. Usłyszałam niefajną  diagnozę, ale pozbyłam się dziada  i mam nadzieję, że nie wróci. Poznałam kilka interesujących, wartościowych osób i myślę, że te znajomości przetrwają. Synowa miała wypadek, ale powoli wraca do zdrowia i jest nadzieja, że latem będzie mogła wrócić do pracy i do treningów.  Jesteśmy. Trwamy. 

              Nigdy nie jest tak, że jest absolutnie różowo. Ważne  jak podchodzimy do problemów i trosk. Trzeba się umieć cieszyć małym - pogodą, uśmiechem przypadkowo spotkanego człowieka, czyjąś uprzejmością w tramwaju czy w sklepie, tym, ze mamy do kogo zadzwonić albo napisać ciepłe słowo na fb. 

                        Życzę Wam, żebyście umiały i umieli cieszyć się drobiazgami, które przyniosą Wam nadchodzące dni.💖💖💖

poniedziałek, 20 grudnia 2021

70. Na święta

            Już tylko kilka dni do tych najbardziej oczekiwanych ze wszystkich świąt.  
Życzę Wam cudownej atmosfery przy wigilijnym  stole, spotkań z tymi, których kochacie i nadziei na lepsze jutro. 
Dedykuję Wam na te święta  utwór Andrzeja Poniedzielskiego i Małgorzaty Kamińskiej. Dopiszcie sobie to refrenu to,  czego pragniecie najbardziej i niech się Wam spełni!
Radosnych Świąt!

poniedziałek, 29 listopada 2021

69. Bez pomysłu na tytuł

        Nawet nie wiem, jak zacząć, choć wiem, co chcę napisać. Wszyscy wiemy, że w czasie pandemii ruch antyszczepionkowców stał się niezwykle aktywny. Pojawienie się szczepionek na Sars-Cov-2 stało się wodą na ich młyn.

 Bo to przecież niemożliwe, żeby taka szczepionka powstała w ciągu kilku miesięcy!

 Jej skutki będą opłakane, bo jest w niej nie-wiadomo-co. 

     To przykład tylko dwóch argumentów. Spiskowych teorii na temat wirusa i szczepionek jest dużo. Są już nawet książki, które omawiają ten problem.  I ludzie wierzą. Wierzą, bo pod kolejną "rewelacją" podpisał się ktoś, kto poprzedził swoje nazwisko  literkami prof. lub dr. Nikt tych tytułów nie weryfikuje, bo jak można nie ufać profesorom i doktorom? Dlaczego wierzą tym, którzy straszą skutkami szczepienia wbrew wieloletnim, żeby nie powiedzieć wielowiekowym dowodom na skuteczność tego sposobu zapobiegania chorobom? Nie mam pojęcia. Nie jestem sobie w stanie wyobrazić, co tacy ludzie mają w głowie.

          A skutki bywają różne. Syn mojego kuzyna zachorował na covid, ale długo był przekonany, że jest tylko przeziębiony, więc chodził do pracy, odwiedzał osiemdziesięcioletnią babcię, chodził po zakupy. Kiedy już był zmęczony swoim stanem, poszedł do lekarza, pozwolił zrobić sobie test, a kiedy wynik wyszedł pozytywny, stwierdził, że... lekarz go oszukał! Bo przecież nie ma covida! To zwykła grypa! Wrrrr! Gdyby zaraził babcię, to bym piechotą poszła, żeby go zamordować gołymi łapami, bo to jest moja ukochana chrzestna. Na szczęście jest zaszczepiona i nic jej się nie stało. 

         Młoda kobieta w bliźniaczej ciąży też się nie szczepiła, bo " Już sama nie wiem, komu wierzyć, a bardzo boję się zastrzyków" - to jej słowa.  W końcu covid ją dopadł. Na nieszczęście w tym samym momencie, kiedy okazało się, że ciąża jest powikłana i trzeba wykonać zabieg, który robią tylko w trzech szpitalach w Polsce i żaden z nich nie jest tym, do którego ona trafiła. Diagnoza - trzeba czekać, bo w tym stanie nie ma mowy o transporcie na drugi koniec kraju, no i nie można robić zabiegu, bo jest zbyt słaba. Dni lecą, dzieci są w coraz gorszej kondycji, a ona leży i czeka aż choroba odpuści. Strach, strach, strach. Nie tylko ona się boi. Cała rodzina drży o nią i dzieci.  W końcu stan  jednego z dzieci pogarsza się na tyle, że  ( po interwencji z zewnątrz)  szpital organizuje natychmiastowy transport i dziewczyna trafia na specjalistyczny oddział. Badania trwają kilka godzin i zapada decyzja o wykonaniu zabiegu. Nie wiadomo, czym się skończy, bo powikłanie jest już bardzo zaawansowane. Prawdopodobieństwo szczęśliwego zakończenia wynosi 70 procent, ale te 30 to też dużo.  Jutro wszystko się rozstrzygnie. 

         Ilu takich tragedii można by uniknąć, gdyby antyszczepionkowcy nie robili ludziom wody z mózgu?











poniedziałek, 1 listopada 2021

68. Pamięć

      To było kilka lat temu. Może sześć, a może osiem? Obudziłam się w nocy i usłyszałam, że mój mąż  w sąsiednim pokoju dość głośno mówi po niemiecku. To, że nie spał o tej porze, wcale mnie nie zdziwiło, bo zwykle pracuje w nocy, ale ten niemiecki, i to głośny, zaniepokoił mnie mocno.  Zaciekawiło mnie też niepomiernie, że rozmawiał z jakąś Anneliese... Na szczęście  nie wszystko jest takie, jakim się na początku wydaje.😉

      Okazało się, że Anneliese to starsza pani, mieszkająca w USA. Mojego męża znalazła w Internecie, ponieważ jest autorem różnych publikacji na temat browarnictwa, a  pradziadek Anneliese był jednym z piwowarów szczecinskiego browaru Elisium. Oczywiscie Szczecin nazywał się wtedy Sttetin,  a po browarze zostały dziś tylko wspomnienia i piwnice, w których obecnie są garaże. Jeszcze w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku stały budynki, w których mieściła się firma "Las"(chyba była to spółdzielnia) i warsztaty samochodowe.  A potem przyszedł deweloper...

     Po pradziadku pozostał w naszym mieście dom, w którym mieszkał wraz z rodziną i pomnik nagrobny na naszym Cmentarzu Centralnym.  Anneliese prosiła o  współczesną  fotografię tego nagrobka.

     Pod wpływem tej rozmowy mąż napisał artykuł, który ukazał się w jednym z naszych dzienników. Efektem była kolejna rozmowa, tym razem z szefową fundacji, która zajmuje się renowacją zabytkowych pomników na CC.

     A potem poszło już gładko. Anneliese przysłała starą fotografię pomnika, na podstawie której renowatorzy odtworzyli stan sprzed stu lat i pomnik dziś wygląda tak:


      Chyba ze cztery lata temu Anneliese, będąc w drodze do krewnych, mieszkających w Niemczech, zatrzymała się na jeden dzień w Szczecinie. Mój mąż był jej przewodnikiem po mieście. Pokazał jej wtedy willę, w której mieszkał pradziadek i  odnowiony pomnik na grobach jej bliskich.

     Ile razy jesteśmy na Cmentarzu, zawsze stawiamy tam znicz. Światełko pamięci  o dawnych mieszkańcach Szczecina. 

poniedziałek, 4 października 2021

66. Trochę techniki...

     ... i ginę! Wczoraj Synek coś tam drukował z mojego laptopa. Nie używam wbudowanej w lapka myszki, bo mnie irytuje. Mam swoje zwierzątko bezprzewodowe. Synek poszedł, a ja siadłam do pisania. Tylko dlaczego zwierzątko nie reaguje na bodźce? Śpi czy zdechło? Obejrzałam je dokładnie (!) i wpadłam na genialny pomysł, żeby wymienić baterie. Wymieniłam i nic. Trochę mi było wstyd, ale zaczęłam szukać w necie instrukcji obsługi. 🙈 Znalazłam, jednak nie było tam pomysłu na rozwiązanie mojego problemu.  Więc znowu zaczęłam oglądać  małego upartego drania. I w końcu doznałam olśnienia! Na obudowie znalazłam maciupeńki otworek podpisany literkami ON/OFF! Eureka! Zwierzątko żyje!

Oszczędny do przesady Synek wyłączył myszkę, coby matka nie musiała za często zmieniać baterii. Zapomniał tylko o tym, że matka jest ślepawa i mało rozgarnięta.😀

niedziela, 26 września 2021

65. Wśród swoich

  Bardzo dawno temu byłam na wakacjach. Pandemia, praca, szczepienia, remont - to wszystko spowodowało, że nigdzie nie wyjeżdżaliśmy.  Chciałoby się uciec z domu choć na krótko.  W końcu udało się nam w ostatni piątek pojechać do rodziny. Do moich ukochanych cioć - staruszek, do ciotecznej siostry.  W końcu mogłam pójść na spacer po mojej ukochanej wsi, zajrzeć do kościoła, w którym kiedyś latała jaskółka, pójść na groby Rodziców i Dziadków. Udało  mi się spędzić dwa wieczory na rodzinnej biesiadzie.

Te dwa dni dały mi więcej niż miesiąc gdzieś, w ciepłych krajach.  


Ulica... Nazywa się Zjazdowa  i zgodnie z nazwą zimą zjeżdżaliśmy tu z górki na workach po polifosce, wypełnionych słomą.😃


Taki kwiatek rośnie sobie gdzieś przy płocie.❤


Tu zawsze drzwi są dla mnie otwarte.❤


Na progu rodzinnego domu...❤


niedziela, 19 września 2021

64. Dobry dzień

  Są takie dni, w których wszystko się sypie, leci z raķ, a za oknem pada deszcz. Ale są i takie, kiedy niezależnie od pogody świeci słońce.  I dziś miałam taki dzień. Dzień Dobrych Wiadomości. 

       Rano zadzwonił mój były szwagier, żeby się pochwalić, że niebawem po raz trzeci będzie  mężem babci. Mają już dwie całkiem duże wnuczki, a za kilka miesięcy przyjdzie na świat trzecia.

       Kilka godzin później zadzwoniła nasza  mentalna ukochana córcia z informacją, że wczoraj wieczorem, na krakowskim Rynku padł przed nią na kolana jej chłopak,  a ona przyjęła jego oświadczyny.  Pierścionek jest śliczny,  a my wzruszeni przynajmniej tak, jak rodzice Młodych! Jeśli Los będzie nam wszystkim sprzyjał, to za kilka miesięcy będziemy bawić się na weselu. 

       Przed chwilą  dowiedziałam się, że nie tylko w Lublinie nas przybędzie.  Moja ulubiona kuzynka zostanie babcią bliźniąt!  

Tyle szczęścia naraz!  Oby tylko wszystko przebiegło szczęśliwie! Niech ten przyszły rok będzie pomyślny dla moich bliskich!🍀🍀🍀

poniedziałek, 13 września 2021

63. ( Przy)szkolne irytacje

      Może narażę się rodzicom i dziadkom, ale od zawsze irytowali mnie niektórzy rodzice uczniów. 

A dokładnie ci, którzy przywozili swoje dzieci do szkoły samochodami. Rozumiem, że nikt nie puści samego małego  dzieciaka do szkoły, jeśli ten miałby jechać tramwajem czy autobusem przez całe miasto.  Bo to i kwestia bezpieczeństwa - choć z tą przesadną opieką też nie do końca się zgadzam - i jakaś oszczędność czasu. Dzięki podwózce dziecko często może po prostu dłużej pospać. 

Tylko niech mi ktoś wyjaśni, dlaczego odwożąc dziecko do szkoły, trzeba podjeżdżać pod same drzwi? 

Tak się składa, że codziennie rano przechodzę obok jednaj ze szkół podstawowych i  szlag mnie trafia, że przechodząc obok budynku muszę bardzo uważać, żeby nie wpaść pod auto jakiejś mamy czy jakiegoś taty, który najpierw podjechał  niemal dosłownie pod drzwi szkoły, a potem manewruje, żeby z tego zakamarka wyjechać.  Tym bardziej, że każdy może zatrzymać się przy krawężniku odległym od wejścia do budynku o jakieś 20 metrów, wysadzić dziecko i bezkolizyjnie odjechać. Ale nie!  Trzeba wysadzić dziecko niemal pod klasą.  I to niezależnie od wieku pacholęcia. Nie ma znaczenia czy to jest pierwszak, czy czternastoletnia dziewoja. 

Mam w rodzinie takiego wożonego do szkoły dżentelmena. Nie wiem, dlaczego nie chodzi do swojej rejonowej szkoły, do której pewnie mógłby dojść na piechotę. Może dlatego, że jego obecna podstawówka cieszy się od lat renomą w mieście, a może dlatego, że szkoła jest blisko miejsca pracy jego mamy. Nieistotne. Istotne jest co innego. W tym roku szkolnym chłopak będzie do mnie przyjeżdżał na korki. Fajnie. Lubię go, lubię takie zajęcia i chętnie pomogę. Ale...  Zanim do mnie przyjechał po raz pierwszy,  przejechał z mamą trasę ze szkoły do mnie (dwa przystanki), żeby się nie zgubił, a i tak  w dniu pierwszych zajęć musiałam wyjść po niego na przystanek, bo miał problem z orientacją w terenie. Trudno się dziwić, skoro w ubiegłym roku był do mnie wożony przez mamę. Chłopak ma prawie 13 lat.

Przeraża mnie to wszystko, bo nie uczymy dzieci samodzielności,  nie dajemy im szansy na  bycie odpowiedzialnymi choćby za dotarcie do szkoły i powrót do domu.  I jeszcze te babcie, które wracają z nimi do domu, targając kolorowe plecaczki, bo "Teraz to, pani, tyle tych książek dziecko musi nieść, że aż go kręgosłup boli". A potem się dziwimy, że młodzi ludzie nie ustępują starszym miejsca w tramwaju, nie wpadną na pomysł, żeby mamie, babci czy sąsiadce pomóc nieść zakupy.

Ech...

środa, 25 sierpnia 2021

62. Dysonans

 Czekałam na męża pod sklepem, kiedy minął mnie chłopak tak na oko siedemnastoletni. Drobny blondyn z modną fryzurą przyodziany w dresową bluzę z wizerunkiem żołnierza w hełmie z biało- czerwonym otokiem i wielkim napisem "Chwała bohaterom".

Chłopak mnie minął, przeszedł na drugą stronę ulicy i tam spotkał kolegów. Zaczęli się głośno  witać. Nie chcielibyście tego powitania słyszeć. To był jeden wielki stek najbardziej  ordynarnych przekleństw. Podły, najpodlejszy język.

Słysząc to, pomyślałam o ojcu mojego męża, który był powstańcem warszawskim. Jednym z tych bohaterów, których chwałę głosił napis na bluzie tego niepozornego nastolatka. Co by poczuł, widząc tę scenę?

niedziela, 22 sierpnia 2021

61. Codzienności

           Zwykle  staram się unikać oglądania wiadomości politycznych, ale  nie jestem w stanie pominąć tego, co dzieje się na białorusko-polskiej granicy. Rozumiem, że  na szerokie otwarcie granicy rząd nie ma ochoty, bo by stracił poparcie "prawdziwych" Polaków i "szczerych" patriotów, a przecież  teraz toczy się  gra o tron i na spadek poparcie partia rządząca nie może sobie pozwolić. Z drugiej strony nasi  panujący na pewno zdają sobie sprawę z tego, że przyjęcie większej liczby uchodźców wprowadziłoby w naszym, pełnym starego i nowego ładu, kraju niesamowity bałagan. 

           Ale niech mi ktoś powie, w jaki sposób kilkadziesiąt osób może zagrozić niemal 40 milionom tubylców? Dlaczego ci ludzie muszą koczować, otoczeni przez zamaskowanych i uzbrojonych funkcjonariuszy SG? Dlaczego nie można im dostarczyć pomocy humanitarnej? Bo sił nabiorą i ruszą na owych funkcjonariuszy z dziką furią, a potem przedrą się w głąb kraju, siejąc strach i spustoszenie?

        Ludzie, ludziom gotują ten los...

***

       Zakończyła się moja kuchenna odyseja! Jeszcze brakuje paru drobiazgów, ale mogę zrobić obiad, ugotować jajka i umyć naczynia w zlewie!!! Zmywarki nie miałam i mieć nie będę, bo gabaryty kuchni i łazienki na to nie pozwalają. Pralka, i to najmniejsza Candy, musi być w kuchni, bo łazienkę też mam olbrzymią. ;)  Ale jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.   W sumie to nawet jestem zadowolona z tego, że żyjemy na 56 metrach kw, bo jak widzę moją kuzynkę zmywającą hektary podłóg, to jednak cieszę się, że nie są moje. Jej kuchnia ma tak na oko ze 25 m kw, a  sypialnia nie mniej niż 30. O innych pokojach wolę milczeć. ;)

***

         Moi Młodzi od tygodnia są w Chorwacji. Chyba ósmy raz w tym samym miejscu i tym samym apartamencie. Jeżdżą tam niemal jak do siebie. Dostałam dziś filmik, na którym Najmłodszy (już dziewięciolatek) skacze z "dmuchańca" do morza. Z wysokości około 4 metrów.  Wczoraj skakał ze skały na "deskę".  

            Zadzwonili do mnie wieczorem, więc miałam okazję  powiedzieć, że kupiłam mu tablice matematyczne  dla klas VII, VIII, liceum i technikum. Takie z wzorami. A on mi na to, że chciał tablice trygonometryczne.

            Kurtyna!

***

      Najstarsza wnuczka pracuje, co kilka dni wpada do nas na obiad, a wyjazd   na wakacje planuje we wrześniu. Młodsza siostra i brat będą jej zazdrościć, że rok akademicki zaczyna się w październiku.

     My też wybieramy się w Polskę we wrześniu. Jeśli nie dopadnie nas czwarta fala.



czwartek, 5 sierpnia 2021

60. Taki rodzaj troski

     W poniedziałek  zadzwonił telefon i miła Pani Pielęgniarka poinformowała mnie, że już jest mój wynik z histopatologii,  i że w środę rano mam się pojawić w gabinecie, bo doktor chce ze mną porozmawiać. Tyle tylko, że mój  Ulubiony Chirurg  jest na urlopie i byłam z nim umówiona na 16 sierpnia... Nogi się pode mną lekko ugięły, bo dotąd wszystkie wyniki odbierałem w recepcji o nikt nigdy nie dzwonił do mnie, żeby mi powiedzieć, że wynik już czeka.  Tyle tylko, że nigdy dotąd  nie miałam raka... Może  wyniki z histo z diagnozą "Rak" trafiają do pacjenta przez lekarza? - starałam się myśleć.  Jednak "samo mi się myślało", że czeka mnie kolejne cięcie,  bo były zmiany w marginesach.  I zwyczajnie się bałam.  Po dwóch nieprzespanych nocach, bladym świtem zameldowałam się u Pani Pielęgniarki. I co się okazało? Ano wynik jest taki, jakiego należało się spodziewać! Rak wycięty, marginesy czyste. A to nagłe wezwanie? A to po to, "Żeby się pani nie denerwowała,  czekając". Ufff. Już się nie denerwuję.  Teraz tylko raz na pół roku wizyta u dermatologa-onkologa i obserwacja blizny.

Zdrowia Wam życzę! ❤🍀❤

czwartek, 29 lipca 2021

59. Historii kuchni część kolejna

      Kilka dni temu wysłałam maila do Pana Projektanta z zapytaniem "Co słychać"? Oczywiście nie u Pana, tylko u moich mebli in spe.  Oczywiście nie dostałam żadnej odpowiedzi, więc  wiedziona niepokojem poprosiłam męża, żeby mi przesłał całą dokumentację dotyczącą zamówionych mebli i sprzętów do kuchni.  Mąż chętnie pozbył się tych papierów, bo słusznie uważał, że w ten sposób pozbywa się kłopotu.  A ja zaczęłam wydzwaniać do sklepu, bo jednak czekanie miesiąc na jakąkolwiek informację wydało mi się przesadą. Dodzwoniłam się do kompetentnej osoby i dowiedziałam się, że "Pan Sebastian już u nas nie pracuje", a chwilę potem, że zamówiony blat przyjedzie dopiero 17 sierpnia. No i  wtedy włos mi się zjeżył na głowie!  Jeszcze miesiąc bez kuchni?!  O, nie!  

        Następnego dnia pojechałam do Pani z wnuczką w roli osobistego kierowcy i doradcy. I... zmieniłam zamówienie. Młoda pomogła mi wybrać blat, na który nie trzeba czekać miesiącami, a potem zdecydowałyśmy, że blat nie pasuje do starych frontów, więc wybrałyśmy zupełnie inne. Bardziej moderne. ;-) Do tego uchwyty i jeszcze jakieś elementy, o których Pan Sebastian zapomniał.

       Jutro jedziemy zobaczyć wizualizację. Ciekawe, czy to będzie już ostatnie podejście do projektu.

       Jedno jest pewne:  taki projekt trzeba zrobić, potem odczekać jakiś czas, żeby być pewnym, że naprawdę jest funkcjonalny i że się nam podoba. I jeszcze jedno - kuchnię musi projektować kobieta. 

wtorek, 27 lipca 2021

58. Krótka (?) historia kuchni

                      Od kilku lat miałam zamiar zrobić remont kuchni. Ileż  to ja miałam pomysłów, ile planów!   Tylko jakoś nie mogłam się zabrać za ich realizację. A to było lato, a to znowu zima, a to mąż za granicą, złamana ręka, pandemia...  Każdy powód był dobry, żeby tylko ten straszny moment odsunąć od siebie. I pewnie trwało by to i trwało, gdyby mąż nie znalazł fachowców, którzy przyszli naprawić ścianę garażu. Nieoczekiwanie dla samej siebie, zapytałam panów, czy nie zajmują się remontami mieszkań. Coś mnie podkusiło! A panowie na to, jak na lato - że i owszem, remontują i za chwilę przyjdą pomierzyć pomieszczenia (bo mi się remont rozszerzył na sypialnię), zrobią kosztorys i w zasadzie to na poniedziałek możemy się umawiać. Matko i córko! Na który poniedziałek? Bo chyba nie ten za cztery dni!  Ano na TEN! Ten najbliższy! 

To było na początku czerwca. Oczywiście lato, gorąco, bajzel nieziemski w całym mieszkaniu, a ja akurat codziennie pracowałam.  I dało się to wszystko przetrwać, przeżyć, choć łatwo nie było.

W swojej wielkiej naiwności, żeby nie powiedzieć w bezdennej głupocie, wyobrażałam sobie, że tak szybko jak minął remont, tak szybko doczekam się montażu kuchennych mebli. Gdybym wiedziała, że do dziś nie będę miała w kuchni żadnych mebli i żadnych sprzętów,  pewnie bym się na to całe przedsięwzięcie nie zdecydowała.  Na szczęście nie wiedziałam. :-)

Jednak okazuje się, że można żyć bez zlewu, bez kuchenki, bez szafek, że o blacie roboczym nie wspomnę.  Gotuje mi fryderyk (w uznaniu zasług to już chyba Fryderyk, a może nawet FRYDERYK), czyli elektryczny gar, który ma wiele funkcji, z najważniejszą dla mnie  - funkcją duszenia wszystkiego. Czasem używam elektrycznej patelni. Codziennie  - czajnika.  Przy okazji zdałam sobie sprawę z faktu, że ciepłą wodę w kuchni mieliśmy dopiero w 1970 roku. Takoż kaloryfery.

Nie mam pojęcia, kiedy w końcu będę miała te upragnione meble, ale wbrew temu, czego się spodziewałam,  ani  mnie to nie irytuje, ani jakoś specjalnie nie przeszkadza.

W życiu są ważniejsze problemy.


poniedziałek, 19 lipca 2021

57. Dziad

         Na dziś rano byłam umówiona z moim Ulubionym Chirurgiem w wiadomym celu. Najpierw przyjęła mnie cudownie sympatyczna Pani Pielęgniarka, a potem za robotę wziął się Doktor. Ciął z dużym marginesem wokół i w głąb, a potem szył, szył i szył.  W ten sposób pozbyłam się dziada. Teraz zajmie się nim histopatolog. 

       Ponieważ nie dostałam naklejki "Dzielny pacjent", to sama się nagrodziła -  kupiłam sobie lody czekoladowe z wiśniami. 😋🍨


piątek, 16 lipca 2021

56. Nieoczekiwana zmiana

 Poszłam do Pani Dermatolog z banalnym problemem, a wyszłam z diagnozą "Rak skóry".

Zero reakcji. Wyszłam z gabinetu, zarejestrowałam się do chirurga, a potem poszłam kupić sobie sukienkę, którą zauważyłam w sklepie,  idąc do lekarza. Sukienka jest niebieska. Założę ją w niedzielę,  bo idę na urodziny Najmłodszego. Kończy 9 lat i rozwiązuje zadania z trygonometrii.🙈

Skąd mu się wzięły takie zdolności?🤷‍♀️


środa, 14 lipca 2021

55. Bio

               Często, gdy poznajemy cudzoziemców, zauważamy różnice kulturowe. Jedne oceniamy jako pozytywne i staramy się naszych znajomych naśladować, inne zdecydowanie nam się nie podobają. 

               Wczoraj spędziłam popołudnie z pewną młodą Białorusinką. Dziewczyna  całe życie mieszkała w Mińsku, studiowała medycynę. Teraz mieszka w Polsce, uczy się języka, a mieszka w akademiku. Kiedy zaczęła się  rozmowa o studenckim życiu, potoczyła się opowieść o romantycznych wieczorach z kolegą, o piciu wina, jedzeniu winogron, jabłek i... wyrzucaniu pestek i ogryzków za okno. Bo to "bio" - gnije i użyźnia trawnik.  Za nic nie mogła zrozumieć, że takie resztki wyrzuca się do kosza na śmieci.

 Co to za różnica, gdzie zgnije ogryzek?

poniedziałek, 5 lipca 2021

54. Niepokój oczekiwania

 Znacie to uczucie, kiedy udało się zakończyć jakąś pracę,  a na ocenę trzeba poczekać? Nic miłego. Szczególnie, kiedy wynik pracy nie do końca od nas zależy. Tak bywa z pracą nauczyciela i nie raz doświadczałam tego niepokoju.

Od września ubiegłego roku usiłowałam przygotować do matury Młodego Człowieka.  Człowiek jest bardzo sympatyczny i pracowity, ale do książek jakoś nigdy się nie garnął. Może dlatego, że żadne z rodziców go do tego ani nie zachęcało, ani nie zmuszało? A może i szkole też  na nim nie bardzo zależało? Tak czy inaczej wczesną  jesienią zaczęliśmy brnąć przez meandry polskiej literatury i wszystkiego, co jest konieczne, aby zdać egzamin dojrzałości. Zawsze wydaje  mi się, że uczeń wie za mało, za mało potrafi i usiłuję coś jeszcze przemycić, wcisnąć do głowy, a jeśli mi się nie uda, to jestem przerażona!  Boję się, że akurat TO będzie przedmiotem egzaminu! 

Tym razem się udało! Młody Człowiek jest już absolwentem szkoły średniej i może przystąpić do rekrutacji na studia. Ufff!!! Ulżyło mi!

sobota, 3 lipca 2021

53. Po pół roku

  Czasem coś wyjmuje ze mnie baterie i spowalnia życie. Energii starcza jedynie na najbardziej  niezbędne czynności. Tym razem było podobnie. Choć nie do końca, bo dziwnym trafem udawało się zachować zewnętrzne oznaki normalnego funkcjonowania. Tylko wnętrze było tępe i nijakie. Który to już raz? Nie liczę  nie ogarniam, wypieram, jak matematykę w szkolnych czasach.😉 Ale wracam do normy. Może to lato, a może wkurzenie  i bezsensowne walenie głową w mur w nie swojej sprawie powodują reaktywację?

Pewnie już nikt tu nie zagląda, bo i po co, ale sama dla siebie spróbuję czasem coś napisać.  

piątek, 15 stycznia 2021

52. Nic dwa razy...

 ... się nie zdarza, tak jak nie da się wejść dwa razy do tej samej rzeki. Za przyczyną pandemii świat zmienia się z dnia na dzień. Ten najbliższy, bo odchodzą znajomi, i ten dalszy,w którym ludzie cierpią z powodu  utraty pracy, czasem dorobku całego życia. Zmienia się styl pracy, bo okazuje się, że biuro można mieć w domu, a pracować w piżamie i kapciach. Można się też tak uczyć. Firmy dzięki temu oszczędzają, bo nie trzeba ogrzewać budynków, nie zużywa się prądu, ale tracą pracownicy, pozbawieni kontaktów społecznych.  Zdalne nauczanie czyni ogromną krzywdę dzieciom. I nie mam tu na myśli braków w edukacji, bo te zawsze można nadrobić. Natomiast nie do odrobienia są umiejętności społeczne - kontakty towarzyskie, umiejętność zawierania przyjaźni ze wszystkimi etapami pośrednimi,  rozwiązywania konfliktów,  oceny sytuacji społecznych. Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał. 

  W mojej psychice  ten czas też  zostawi paskudny ślad. Młodzi nazywają to zrytym beretem.😂  Mam już serdecznie dość obostrzeń, powszechnego bajzlu i ludzkiej głupoty w kwestii szczepień. Czasem mam wrażenie, że kto nie przechorował zakaźnej choroby zanim była na nią szczepionka, ten jest hermetyczny na wiedzę. Ale czy naprawdę trzeba sobie złamać nogę, żeby docenić dobrodziejstwo gipsowego opatrunku?


   Zapisałam się na szczepienie. Obserwując to, co dzieje się w grupie 80+, doszłam do wniosku, że przy dobrych wiatrach mam szansę załapać się na tę narodową akcję pod koniec roku. Oczywiście, pod warunkiem, że uda mi się dożyć.

Bądźcie zdrowi!💟

  

piątek, 1 stycznia 2021

51. "Bo taka głupia...

 ... to ja już nie jestem"! 

Mikołaj przyniósł mi inteligentny zegarek. Taki, co to liczy kroki, kalorie, kontroluje tętno, sen i licho wie, co jeszcze.  Ja od dawna mam lęk przed inteligentnymi sprzętami, bo obawiam się bowiem, że ich IQ może być większe od mojego i co wtedy?   Zapędzi mnie taki odkurzacz czy lodówka w kozi róg i będzie wstyd na pół miasta. Albo i na całe! Ale zanim do tego dojdzie, to trzeba:

a) przeczytać instrukcję uruchomienia IS (inteligentnego sprzętu),

b) zrozumieć ją,

c) pomyślnie przebrnąć przez kolejne etapy uruchomienia IS.

W kadym momencie całej operacji czyhają na człowieka liczne niespodzianki i przeszkody, więc warto uzbroic się w cierpliwość.

Ja się uzbroiłam i ... Hurrrra! Udało się!  Cieszę się, jak dziecko z cukierka! A jaka się czuję dowartościowana!  Bo okazało się, że 

"No może głupia, ale taka to już nie"!😀

Wszystkiego dobrego w 2021 roku!

 Zdrowia i sukcesów!❤🍀