niedziela, 29 grudnia 2019

20. Poświątecznie

        Święta minęły spokojnie i bez echa. W Wigilię byliśmy tylko we dwoje. Wolałam spędzić ją tylko z mężem, bo u Młodych nie czujemy się najlepiej. Pojechaliśmy do nich wieczorem - z prezentami od Mikołaja i na kawę. Byliśmy dość krótko, żeby im nie przeszkadzać w pakowaniu, bo następnego dnia wyjeżdżali w góry. Szczęśliwie przez cały pobyt mieli piękną pogodę, a dzieciaki, szczególnie Najmłodszy, mogły się nacieszyć śniegiem. Mnie zawsze cieszy , kiedy uda im się gdzieś wyjechać na kilka dni, bo praca powoduje, że rzadko mają czas wyłącznie dla siebie.
           Pierwszego dnia  świąt poszliśmy na cmentarz, a popołudnie spędziliśmy w domu. Nam też należy się trochę czasu spędzonego razem. Choćbyśmy nie mieli ze sobą rozmawiać, to samo bycie w jednym pokoju jest przemiłe.
           Drugi dzień to wizyta u siostry męża, a potem spotkanie u nas z naszą przyjaciółką i mentalną córką - Anią. Siostra męża, Ela,  narobiła masę pysznego jedzenia, mimo że jest poważnie chora i nie czuje się najlepiej. Jednak chęć dochowania tradycji zwyciężyła. Może to dobrze? Może to doda jej sił do walki z chorobą?
Pogadaliśmy o rodzinie, oni powspominali swoje wspólne dawne czasy, ja posłuchałam i po dwóch godzinach, żeby nie męczyć dłużej  gospodyni  swoją obecnością, wróciliśmy do domu. 
Wieczór z Anią był kontrastem do popołudnia z Elą. Ania dopiero wchodzi w dorosłe życie. Ma marzenia i plany zarówno zawodowe, jak i rodzinne. Z zawodowymi radzi sobie wspaniale! Ma wiele pomysłów, jest niezwykle energiczna i kreatywna. Przy tym jest niezwykle solidna i trzeźwo myśląca. Wkłada w swoją pracę całe serce. Przyznam, że ją podziwiam.  Niestety, życie osobiste jakoś się jej nie układa.Co spotka na swojej drodze jakiegoś pana, to albo maminsynek, albo szałaput, albo tata obarczony potomstwem i byłą żoną. Zwykle każdy z nich jest o jakieś 15 lat starszy od niej. Przyznacie, że można stracić nadzieję na fajny związek i zaufanie do nowych znajomości.
            
             W sobotę mąż wyjechał, Młodzi wrócili z gór, a ja próbuję wyleczyć się z przeziębienia, które poza kaszlem, nie daje żadnych objawów. Wypluwam płuca i zatruwam sąsiadom życie odgłosami duszenia się.
Ani na Sylwestra, ani na późniejsze dni nie mam żadnych planów. Będę musiała wyjść do sklepu po mleko i warzywa. To wszystko. Za to naczytam się do bólu oczu! 
               Ręka boli, bo nie do końca poddaje się zabiegom rehabilitacyjnym. Mikołaj przyniósł mi bon na wizytę u rehabilitanta i kolejne zabiegi, więc może coś jeszcze da się zrobić w tej sprawie.
Za moment głupoty i nieostrożności zapłacę niesprawną ręką. Cóż, głupota nie boli. Dopiero jej skutki dają się we znaki.

            Na koniec chcę Wam podziękować za wszystkie Wasze wpisy, dzięki którym nie czuję się samotna, które inspirują mnie do czytania, szperania w necie, do myślenia.
            Dziękuje też za to, że tu zaglądacie i dzielicie się ze mną swoimi refleksjami.

Znalezione obrazy dla zapytania zdjęcia fajerwerków za darmo Życzę Wam (i sobie też) wspaniałego Sylwestra 
i pomyślnych dni w nadchodzącym roku. Żebyśmy dały radę wszystkim przeciwnościom losu, żeby nigdy  nie brakowało powodu do uśmiechu.
Wszystkiego najlepszego w 2020 roku!

poniedziałek, 23 grudnia 2019

19. Na święta



                     Przy grzybowej, albo przy barszczu. Przy śledziu, albo przy karpiu. Przy kapuście z grochem, albo przy gołąbkach. To bez znaczenia. Ważne kto z nami zasiądzie do wigilijnego stołu, ale  i kogo już nigdy przy nim nie spotkamy, choć  na zawsze pozostanie w pamięci. 
Niech w ten piękny wieczór zagości na naszych twarzach uśmiech, choć w oku kręci się łza. A jeśli tego dnia jesteśmy sami, to pamiętajmy, że gdzieś są ludzie, którzy  życzą nam wszystkiego najlepszego.
 Często dzielą nas kilometry, granice i oceany, ale łączy życzliwa myśl. To też należy doceniać i cieszyć się tą energią, która wędruje do nas przez Kosmos.

Kochane Dziewczyny! Kochani Znajomi i Nieznajomi! Wszystkim życzę, żeby te święta były dla nas dobrym czasem. Niech będą szczęśliwe, niech przyniosą pogodę ducha i uśmiech. 
Wesołych Świąt!
 
 Christmas Tree, Elementy Ozdobne

piątek, 20 grudnia 2019

18. Wyrwa

   Spotykaliśmy się rzadko. Najwyżej kilka razy w roku i raczej nie towarzysko, a przy okazji moich zakupów w jego sklepie. Witaliśmy się zawsze głośno i serdecznie, a potem były wspominki, bo  wychowaliśmy się na jednej, wiejskiej ulicy i kłóciliśmy się o to, czyj jest  stryjek. Wszystkie dzieci uwielbiały naszego stryjka i chciały, żeby był wspólny. On chciał chyba najbardziej.
Tak jak wszyscy towarzysze dziecięcych zabaw po prostu był. I w ułamku sekundy powstała  wyrwa. Pustka.
 Czuję  się tak, jakbym siedziała  z kimś przy stole i nagle tego kogoś  pochłonęła czarna dziura.

niedziela, 15 grudnia 2019

17. Pytanko

   Kiedyś w tramwaju było cicho. Teraz często toczą się tam różne rozmowy. Telefoniczne. Dziś z tego chaosu wyłowiłam taką oto, prowadzoną przez panią 25+.

" - Ale jajka to się do wrzątku wrzuca?
- ...
- No co ty! Serio?"

Pani była tak samo zaskoczona usłyszaną odpowiedzią, jak ja jej pytaniem.
A może to nie chodziło o banalne gotowanie jajek na twardo?


piątek, 13 grudnia 2019

16. Lewa ręka

     Kiedy kilka miesięcy temu złamałam rękę, wszyscy mówili: "Ciesz się, że to lewa". Cieszyłam się. Jasne. Cieszyłam się, że to tylko jedna ręka, bo przecież mogłam połamać obie. Cieszyłam się, że nie złamałam kręgosłupa, że nie rozbiłam głowy i że się nie zabiłam. Bo przecież wszystko mogło się zdarzyć. Byłam wdzięczna mojemu Aniołowi Stróżowi, że uchronił mnie przed większym nieszczęściem. Ale łzy ciekły mi z oczu, kiedy usiłowałam wykonać najprostsze czynności, bo bolało przeokrutnie.
 Bez tej lewej ręki czułam się... jak bez ręki.
Zanim kiedykolwiek powiecie komuś "Ciesz się, że to lewa", spróbujcie  przy użyciu tylko prawej ukroić kromkę chleba, umyć zęby czy założyć rajtki.
Dlatego pracowicie staram się odzyskać sprawność tej "niepotrzebnej", lewej ręki. Dziś skończyłam dwutygodniowy cykl zabiegów rehabilitacyjnych. Od jutra ćwiczę sama w domu. Uparłam się, że pokonam ból i osiągnę sprawność sprzed wypadku. To moje noworoczne postanowienie.
Życzę Wam dużo zdrowia!💖

niedziela, 8 grudnia 2019

15. Wykład

       Wczoraj rano wysłuchałam Noblowskiego wykładu  Olgi Tokarczuk. 
Dawno, a może  nawet nigdy, nie słyszałam tak precyzyjnie sformułowanych myśli, tak mądrego i analitycznego tekstu, wypowiedzianego prostymi słowami.
 Słuchając, chłonęłam każde słowo, a przede mną co rusz otwierała się przestrzeń innego Kosmosu. Chwilami przenikał mnie dreszcz.
Jak Ona to robi?

piątek, 6 grudnia 2019

14. Oponki

      Moje wnuki co roku dostają słodycze i jakieś ciastka, które Mikołaj piecze osobiście. W tym roku padło na oponki serowe, bo są łatwe w przygotowaniu, a Mikołaj w tym roku nie do końca sprawny.
Do oponek potrzebna jest łyżka spirytusu. Mikołaj, niepijący i niekupujacy alkoholu, zaczął rozpytywać, gdzie ten specyfik można nabyć. Okazało się, że przy jednej  niedługiej ulicy jest PIĘĆ sklepów z alkoholem.

środa, 4 grudnia 2019

13. No to jestem

Tak dawno tu nie zaglądałam, że zapomniałam jakie jest hasło do logowania się na bloga. No tak! Tu pojawia się problem poprawności językowej - "na bloga", czy "na blog"? Mnie jest poręczniej pisać/ mówić "na bloga", "dostałam esemesa" itp. Nie wiem, co na to pan profesor Miodek.😉
No więc musiałam zmienić hasło. Oczywiście zapisałam je w tajnym zeszycie z jeszcze bardziej tajnymi hasłami, które zapominam momentalnie po ich wpisaniu. Mogłabym mieć jedno do wszystkich tajemnych kont, ale urządzenie wymaga, żeby było co rusz  inne.  Nie nadążam za tym, a właściwie moja skołatana łepetyna nie nadąża. Zapominanie to moja specjalność.

Nie pisałam, bo ręka była mało sprawna i trudno mi było pisać na normalnej klawiaturze, a do dziubania na tablecie nie mam siły. Starałam się tylko od czasu do czasu wtrącić swoje trzy grosze pod Waszymi postami, które czytam codziennie. Nawet nie chce myśleć, co by było, gdyby mi Was zabrakło!!!

Co się wydarzyło od 4. listopada? Bardzo dużo. Przede wszystkim stał się cud, który niech trwa! Pamiętacie moje opowieści o Młodym? To syn mojego Męża. Kto nie pamięta, temu przypominam, że jest  to człowiek, którego zachowanie kosztowało nas potworną ilość zmartwień.  To były wyciągane od nas pieniądze, alkohol lejący się strumieniami, kradzieże, narkotyki. Koszmar. I nagle PSTRYK! Zmiana o 180 stopni. Decyzja o wizycie u psychiatry, podjęcie leczenia na oddziale zamkniętym, uczestnictwo w mitingach grup AA i całkowicie inny sposób myślenia. Niemal z dnia na dzień można było z nim normalnie rozmawiać. Najpierw prowadzony za rękę, a potem już samodzielnie pozałatwiał wszystkie sprawy, których nie był w stanie załatwić przez ostatnich dziesięć lat. Od kilku dni pracuje w Niemczech, a ja drżę, żeby się udało, bo ta normalność jest bardzo krucha, choć on wydaje się być bardzo mocny.
To tak w skrócie.

11 listopada miał urodziny i postanowiliśmy go odwiedzić. W związku z tym pierwszy raz w życiu leciałam samolotem. Wiem, że to może się wydać śmieszne, ale po pierwsze nie było okazji, po drugie jestem wielbicielką Polskich Kolei Państwowych (poza jednym incydentem sprzed czterdziestu lat, o którym wolę nie pamiętać), a po trzecie zawsze twierdziłam, że gdyby Bóg chciał, żeby ludzie latali, to by dał nam skrzydła. No i po czwarte mam lekką klaustrofobię i lęk wysokości.
Niestety, Mąż kupił bilety i tym samym postawił mnie przed faktem dokonanym. Dzięki radom mojej mejlowej Przyjaciółki poukładałam sobie wszystkie strachy  w głowie i lot był całkiem miły. Dziękuję, Asiu!😘
Gdyby jeszcze nie to czekanie na lotnisku i zdejmowanie butów w czasie kontroli bezpieczeństwa, to by było całkiem, całkiem. Dobrze, że nie miałam już drutów w ręce, bo bym im tam dzwoniły koncertowo.

Kraków już lubię, więc pobyt był uroczy.  Mieszkaliśmy u Młodego w starej kamienicy przy Rynku Kleparskim i idąc po schodach niemal słyszałam szelest sukni pani Dulskiej. Aż dziwne, że ani razu za którymiś drzwiami nie rozległo się wołanie: "Mela, Hesia! do fortepianu!"
A po powrocie do domu wpadła mi w ręce książka Justyny Bednarek i Jagny Kaczanowskiej  "Okruchy dobra", której akcja dzieje się w Krakowie w okolicy Rynku na Starym Kleparzu. Jeśli któraś z Was potrzebuje chwili spokoju i okruchu dobra, to polecam tę lekturę.

No i tak leci dzień za dniem. Pozornie życie płynie spokojnie, ale tak naprawdę ciągle coś się dzieje.
Mąż wyjechał do pracy i wróci w połowie stycznia. Ja dostałam dziś zastrzyk ze sterydu, który ma mnie wyleczyć z zespołu cieśni nadgarstka (prawdopodobnie powikłanie po złamaniu). Raczej nie łudzę się, że mi to pomoże, ale takie są procedury. W styczniu okaże się, jaki jest efekt rehabilitacji i sterydu, a wtedy zapadnie decyzja o ewentualnej operacji. Zaniedbanie tej dolegliwości może doprowadzić do przykurczów palców, a to nie jest fajne. Na razie uparcie  ćwiczę, żeby uruchomić prawie całkiem sztywny nadgarstek.

I to by było na tyle. Dziękuję, że jesteście.💟

poniedziałek, 4 listopada 2019

12. Nareszcie!

Czas jest pojęciem względnym. Inaczej płynie, kiedy siedzimy na fotelu u dentysty, a inaczej, kiedy spędzamy go w miłym towarzystwie. A pamiętacie, jaki długi był tydzień w czasie roku szkolnego albo w pracy, a jaki krótki w czasie wakacji?
Dziś wreszcie doczekałam się momentu wyjęcia drutów z mojej złamanej ręki. O 10 mam być w szpitalu, gdzie czeka mnie ten zabieg. Czas od dnia operacji strasznie mi się dłużył, a tu wczoraj znajoma, spotkana na pewnej rocznicowej uroczystości,  była bardzo zdziwiona, że to już!
"Ale szybko to zleciało, prawda?" - zakrzyknęła z entuzjazmem.
 No, nie wiem, czy tak szybko... Na pewno wystarczająco długo, żebym:
- przekonała się, na kogo naprawdę mogę liczyć na co dzień;
- zdobyła umiejętność przekrojenia bułki używając do tego kolan i prawej ręki;
- poznała fantastycznego doktora-chirurga w naszej spółdzielni lekarzy;
- przekonała się, że mój mąż świetnie gotuje;
- przekonała się dobitnie czym jest dla mnie fitness, na który nie mogę teraz chodzić, a który mi się śni;
- przeczytała dużo większą niż zwykle  liczbę książek i rozwiązała mnóstwo krzyżówek;
- przekonała się o ludzkiej życzliwości i dobroci, bo każdy poproszony o pomoc człowiek, udzielał mi jej z ochotą. Ludzie pomagali mi wszędzie, a najczęściej w sklepie, bo okazuje się, że podczas robienia zakupów obie ręce są bardzo potrzebne.
Takich korzyści ze złamanej ręki było na pewno więcej.
Dziś jestem na przedostatnim etapie tej przygody. Za kilka godzin wspomniany na początku zabieg, potem gojenie się nacięć (podobno małych), a potem już tylko rehabilitacja!
Szukajmy dobrych stron życia! Wszystko jest po coś!
Dobrego dnia!💖

PS Zapomniałam o najważniejszym!!! Przekonałam się o tym, że szczecińscy lekarze na Oddziale Chirurgii Ręki to prawdziwi artyści! Jedni z najlepszych w Polsce wirtuozi w swoim fachu! Oni tu cuda robią!!!

niedziela, 27 października 2019

11. Inne spojrzenie

              Lubię cmentarze. Gdziekolwiek jestem, staram  się pójśc na miejscowy cmentarz. Lubię cmentarz, na którym są pochowani moi Rodzice i Dziadkowie, bo tam "sami swoi" i niemal z każdą osobą wiążą się moje osobiste wspomnienia.
Lubię krakowski Cmentarz Rakowicki, na którym pochowany jest Jan Matejko ale też ksiądz Andrzej Szpak, Zbigniew Wodecki, Marek Grechuta i wiele innych osób, które tworzyły polska kulturę, naukę.
Znam cmentarz Łyczakowski, na którym znalazłam nagrobek z jakże wymowną inskrypcją: "Jan Kowalski Obywatel miasta Lwowa". Znam cmentarz Janowski, na którym pierwszy raz w życiu widziałam groby w klatkach.
Wzrusza mnie malutki cmentarz żydowski w małej miejscowości na Dolnym Śląsku, bo związane są z nim piękne, romantyczne, ale i tragiczne historie.
Lubię naszCmemtarz Centralny. Największy w Polsce, jeden z największych na świecie. Tu swoje ostatnie miejsce znalazło ponad 300 tysięcy mieszkańców Szczecina. Tu realizujemy piękną inicjatywę Drzewek Pamięci. Wczoraj uczestniczyłam w sadzeniu czterech kolejnych dębów, które upamiętniają wybitnych, zasłużonych dla miasta ludzi.
Tradycją jest odwiedzanie grobów bliskich w pierwszym dniu listopada, ale ruch na cmentarzach zaczyna się dużo wcześniej. Sprzątanie wokół grobów, mycie pomników, czasem ich renowacja no i dekorowanie. Często są to "wyścigi" kto ma większy ogródek i u kogo było większe ognisko na grobie. Bo wielkość świadczy ponoć o pamięci. Szczególnie na wsi. Przyznam, że strasznie mnie to irytuje.
W tym roku nie jadę na groby Rodziców, więc wszystkie te czynności spadły na moją kuzynkę. Zwykle staram się, aby  1. Listopada było skromnie i gustownie. Zresztą cały rok jestem wierna tej zasadzie. Teraz,  choć na odległość, zadbałam o to, żeby było tak samo. I co usłyszałam? Ano że Rodzice o mnie dbali, że sprzedałam dom, więc śpię na ich kasie, a groby wyglądają biednie! Więc kuzynka postanowiła dokupić jeszcze kilka chryzantem. Żeby nie było wstydu przed znajomymi i sąsiadami! Szkoda słów!
A mnie wpadł dziś w oko mem mniej więcej takiej treści:
"Babci Honoratce wiązanki i znicze są psu na budę, a plastik zostanie waszym wnukom na 200 lat".
Coś w tym jest. Miliony plastikowych wkładów do zniczy, miliony doniczek z chryzantemami, niezliczona ilość sztucznych kwiatów - to wszystko pozostanie z nami dłużej niż te nagrobki, na których stawiamy znicze, niż pamięć o naszych bliskich zmarłych. Nie z nami. Z naszymi bardzo odległymi w czasie potomkami.

sobota, 12 października 2019

10. Być seniorką

         Od zawsze interesowała mnie medycyna, ale zabrakło mi zdolności, żeby pójść na studia medyczne, więc kiedy trafiła się okazja, bez namysłu  zapisałam się na Medyczny Uniwersytet Seniora. To jeden z projektów edukacyjnych Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego. Warunkiem wzięcia udziału w zajęciach jest matura i ukończone 60 lat. Pierwszy warunek spełniam od ponad czterdziestu lat, drugi od prawie dwóch, a poniewż nie mogę teraz chodzić na fitness, to postanowiłam rozwijać się intelektualnie.😉
 Wykłady wygłaszają tuzy naszego świata medycznego, a tematyka dotyczy problemów osób w starszym wieku.
 Mimo oczywistych faktów nie czuję się "osobą starszą" ani "seniorką". Zupełnie nie utożsamiam się z tą grupą wiekową i na wykładach, na których jest ponad dwieście osób 60+ po prostu źle się czuję. Jakbym była nie na swoim miejscu. Przeraża mnie taka liczba starszych ludzi zgromadzonych w jednym miejscu.
Wiem, ile mam lat, ale nie potrafię zrezygnować  ani z aktywności fizycznej, ani z mojego stylu ubierania się, ani z towarzystwa ludzi młodszych ode mnie. Oczywiście mam znajomych i przyjaciół w moim wieku, ale też dużo młodszych i ta konfiguracja najbardziej mi odpowiada.
Ale  boję się, żeby nie przekroczyć granicy śmieszności. Szczególnie w ubiorze i zachowaniu. Bo potrafię też wygłupiać się i śmiać na ulicy, albo chodzić zimą w żółtej kurtce.
Pewnego razu szłam do wnuków i kiedy Najstarsza zobaczyła mnie z daleka przez okno, powiedziała mamie, że babcia idzie.  Synowa zdziwiła się, że córka potrafiła mnie dostrzec z takiej odległości, na co Najstarsza wygłosiła zdanie, które dobrze utkwiło mi w głowie: "Po kurtce poznałam, bo kto zimą chodzi w żółtej kurtce? Tylko nasza babcia".
Inne babcie chodzą ubrane stosownie do wieku.😉
Panie, z którymi  chodzę na wykłady są w pewien charakterystyczny sposób eleganckie taką schludną elegancją. Ten styl mnie dołuje.😢 Nie potrafiłabym się tak ubrać. Nie jestem i  nie chcę być starszą panią. Nawet gdybym miała żyć sto lat, nie będzie we mnie powagi ani dostojeństwa. Ja tak po prostu nie potrafię i trochę mnie to martwi.

              Nobel dla Olgi Tokarczuk! Uzasadnienie Komitetu Noblowskiego zmusiło mnie do refleksji nad odbiorem jej prozy przez różnych ludzi. Tokarczuk antypolska? Nigdy mi do głowy nie przyszła taka myśl. Tokarczuk jest pozanarodowa. U niej jest tylko człowiek ze swoim życiem, swoją historią.
Właśnie wróciłam do "Ksiąg Jakubowych" i "Opowiadań bizarnych". Czytam na zmianę.😃
Strasznie podoba mi się słowo "bizarne". Tokarczuk stworzyła je od francuskiego "bizarre" - dziwaczny, dziwny, fantastyczny. Trudno o słowo dokładnie przetłumaczyć. Jest pojemne, niejednoznaczne, pełne odcieni znaczeniowych. Tak jak te opowiadania. One są po prostu bizarne.

          Może niektóre z Was pamiętają Młodego - syna mojego męża. Od zawsze dawał nam nieźle popalić.  Dawno  o nim nie pisałam. Trzymajcie kciuki, bo wszystko wskazuje na to, że Młody odzyskuje siebie, a my odzyskujemy jego. Przed nim długa i trudna droga, ale wierzę, że mu się uda. Nam się uda.

       Nie da się ukryć, że od kilku tygodni jestem babcią z drutami. Z czterema drutami w lewej ręce. Jeden co rusz daje o sobie znać, bo kłuje mnie od środka. Mimo tej drobnej niedogodności,  z każdym dniem jest lepiej. Ręka jest coraz bardziej sprawna, coraz więcej mogę nią zrobić. Problem jest tylko jeden - drętwieją mi dwa palce i podejrzewam, że to może być zespół cieśni nadgarstka albo jakieś uszkodzenie nerwu. Mogło do tego dojść przy złamaniu albo przy składaniu ręki, bo nie patyczkowali się wtedy ze mną. Wielki siniec mam na przedramieniu do dziś.
Oby do 5 listopada! To będzie koniec kolejnego etapu leczenia.



sobota, 5 października 2019

9. Miesiąc przed

                  Długo nie pisałam,  bo nie lubię stukać na tablecie jednym palcem. Ograniczam się do czytania Waszych postów, co sprawia mi ogromną przyjemność, i pisania czasem krótkich komentarzy. Poza tym czytam, oglądam filmy i dałam się zabrać na cudowną wycieczkę do Krakowa. Całe wakacje przesiedziałam w domu, więc lato postanowiliśmy pożegnać na krakowskim Kazimierzu. Pogoda była wspaniała, jeszcze wspanialsze spotkania z przyjaciółmi, a na pamiątkę kupiłam sobie czarny szal w czerwone róże.

           Chyba  dopiero teraz polubiłam Kraków. Wcześniej nie kręcił mnie ani Rynek, ani Wawel, ani Kazimierz. Każdy wyjazd traktowałam jak przymus. Raz nawet tak było, że nie wyszłam poza osiedle, na którym mieszkaliśmy, bo mi się nie chciało. Miasto jak miasto, zabytki jak zabytki, a wszędzie pełno ludzi, to po co jeszcze ja tam pójdę? Tak sobie myślałam i trzy dni spędziłam w łóżku z książką. Aż wstyd się przyznać. Mąż wycieczkował się sam. A w tym roku załapałam krakowskiego bakcyla i pewnie co jakiś czas będę tam wracać.

          Od trzech tygodni nie mam gipsu. Zamieniłam go na ortezę, dużo ćwiczę, żeby nie doszło do zaniku mięśni i coraz lepiej sobie radzę. Mając jakieś ograniczenia, uczymy się je omijać. Ja już potrafię przekroić bułkę i ukroić kromkę chleba, używając jednej ręki. Ale to pikuś w porównaniu z moim szwagrem, który mając tylko lewą rękę potrafi obrać ziemniaki i  z naszym kolegą, który nie ma prawej dłoni i jest... gitarzystą. Szczerze ich obu podziwiam!

       Za      miesiąc czeka mnie krótki zabieg wyjęcia czterech drutów. Czekam na to z niecierpliwością, bo jeden drut jest założony płytko i kłuje mnie od środka.  Głupie uczucie.

Niech mi  ktoś wytłumaczy, jak to jest, że w tym samym mieście, w jednej przychodni na popularne zabiegi rehabilitacyjne czeka się dwa lata, a kilka ulic dalej można zacząć je od zaraz? Oczywiście obie przychodnie realizują skierowanie na NFZ.

Mam nadzieję, że najdalej w lutym wrócę na salę treningową, bo bardzo mi brakuje codziennej porcji endorfin.
        A póki co jest jesień, której szczerze od lat nie znoszę, a potem przyjdzie jeszcze bardziej nielubiana przeze mnie zima. I co z tym począć?

piątek, 6 września 2019

8. Juz po

Czekałam, czekałam i doczekałam się, choć wszystko przebiegło inaczej, niż się spodziewałam.
W czwartek dostałam skierowanie do szpitala i pojechałam dowiedzieć się, kiedy ewentualnie mogą mnie przyjąć. Ewentualnie, bo musiałam przejść jeszcze przez konsultację u chirurga ręki. Przy okazji dowiedziałam się, że ręka do łokcia zajmuje się chirurgia ręki, a powyżej - ortopedia. To się nazywa wąska specjalizacja!
Nawet nie czekałam na tę konsultację długo. Doktor obejrzał moje rentgenowskie fotki, mamrocząc coś pod nosem i  w końcu nieco wyraźniej wymruczał: "No to zaraz operujemy".
Przyznam, że mnie zaskoczył. No bo jakie "zaraz", skoro nie mam przy sobie nawet szczoteczki do zębów, gaci na zmianę, że o lekach, które codziennie łykam, nie wspomnę? Ale na wszystko jest rada. Doktor szybko popchnął mój tok myślenia na właściwe tory i po chwili wnuczka mnie zapewniała, że "Ja ci wszystko, babcia, przywiozę".
W tym czasie z oddziału przyszła Pani Doktor Ada, która pomogła mi się przebrać w gustowny niebieski garniturek z flizeliny, moje ciuchy porzucała do plecaka i pojechalysmy windą na górę. Tam szybciutko na salę, żeby zostawić plecak, potem wypełnianie dokumentów i do zabiegowego na znieczulenie. Potem Pani Doktor Ada swoimi ścieżkami popędziła na blok, a ja dostojnie pojechałam tam na wózku.
Przed blokiem dostałam gustowny czepeczek i ochraniacze na skarpetki i na piechotkę, w towarzystwie "blokowej" pielegnierki, doczłapałam się na salę operacyjną. Oszczędzę Wam szczegółów operacji, bo może ktoś jest wrażliwy albo, bo nie daj Boże,rzytrafi mu się podobna przygoda, a ja nie chcę chcę nikogo na nic narażać. Powiem tylko, że wszystko słyszałam i trochę widziałam, ale - mimo braku premedykacji, czyli tak zwanego głupiego Jasia - wszystkie te historie nie zrobiły na mnie złego wrażenia.
Po pół godzinie  było po wszystkim i mogłam wrócić na salę.
Niefajnie było po południu i w nocy, ale trudno, żeby nie bolało, kiedy kilka godzin wcześniej zdrutowali mi kość czterema drutami.
Nie minęła doba od operacji, jak już byłam w domu. Wróciłam sama, autobusem, bo nie chciałam nikomu głowy zawracać.
Od chwili powrotu spałam przez prawie osiemnaście godzin z krótkimi przerwami.
Boli mniej. Myślę, że około południa będę się mogła wybrać na drobne zakupy.
Za dwa tygodnie kontrola, może zamiana szyny na ortezę albo na nic i wyznaczenie terminu wyjęcia drutów. A od wczoraj rehabilitacja. Na razie polega na ruszaniu palcami, stawem łokciowym i barkowym.
Już NIGDY nie stanę bosą stopą na gładkim podłożu!!!
Przepraszam za literówki, ale nie mam siły ich sprawdzać.

niedziela, 1 września 2019

7. CZEKAJĄC

To już drugi post, który piszę jednym palcem na tablecie. Mam za mały rozstaw palców, żeby zapisać na laptopie te nasze polskie ą, ę, ś,ć, a nie lubię niechlujstwa i omijania znaków diakrytycznych.
Czekam na operację ręki. Nie mam jeszcze skierowania, ale na wizycie kontrolnej lekarz stwierdził, że "lepsze jest wrogiem dobrego" i raczej trzeba będzie robić zabieg. W ubiegły czwartek był jeszcze zbyt duży obrzęk i decyzja ma zapaść w tym tygodniu.
Samo patrzenie na zdjęcie RTG jest niemiłe, bo widać wyraźnie, że obie części kości nie stykają się ze sobą dokładnie. Czasem dzieci  tak budują wieżę z klocków, że jeden wystaje na jedną stronę, a drugi na drugą. I wtedy wieża się wali. Jeśli moja ręka zrośnie się tak, jak jest ustawiona teraz, zmieni się punkt ciężkości i trudno mi będzie podpierać się na dłoni. Może to grozić kolejnym złamaniem. Zmniejszy się też zakres rotacji dłoni. Nie brzmi to fajnie, więc wolę, żeby mi tę kość złożyli operacyjnie.
Chodzenie z ręką na temblaku utrudnia życie. Szczególnie w takie upały. A temblak jest konieczny, bo każdy nieopatrzny ruch ręką powoduje ból. Na szczęście leki przeciwbólowe działają na tyle, że dziś pierwszy raz przespałam całą noc.
Jestem sama, bo mąż w pracy za granicą. Gdyby nie  najstarsza wnuczka, byłabym  bezradna. Przez pierwszy, najgorszy tydzień, codziennie do mnie przyjeżdżała, gotowała obiad albo przywoziła już przygotowany. Dzwoniła, pytała jak się czuję, co kupić po drodze.
Teraz już lepiej daję sobie radę sama, więc przywozi mi obiad na kilka dni. Ja tylko sobie podgrzewam.
Mam masę wolnego czasu, więc czytam, rozwiązuję krzyżówki, raz byłam na kawie z koleżanką. Powoli opanowuję wykonywanie codziennych czynności jedną ręką.
Najtrudniej jest związać włosy.
Mąż wróci w drugim tygodniu września.  Mam nadzieję, że będę już po zabiegu i pojedziemy sobie choć na kilka dni nad morze. Gdzieś mi uciekły tegoroczne wakacje...

czwartek, 22 sierpnia 2019

6. PIĘKNY DZIEŃ

 Zapowiadał się piękny dzień. Wstałam nieśpiesznie, ciesząc się piękna pogodą. Po śniadaniu poszłam do szpitala odebrać wyniki mammografii. Pod tekstem, że " nie ma niepokojących zmian" podpisała się moja ulubiona Pani Profesor, co daje mi gwarancję, że faktycznie wszystko jest w porządku.
Potem poszłam na cmentarz, żeby zapalić światełka moim teściom, których nie miałam możliwości poznać, mojej koleżance i koledze. Przy okazji mogłam podziwiać piękne drzewa, które o tej porze roku robią naprawdę imponujące wrażenie. Szczeciński Cmentarz Centralny to nie tylko największa nekropolia w Polsce i jedna z największych na świecie, ale też ciekawy ogród dendrologiczny, a spacer po nim może być naprawdę dużą przyjemnością. Jeśli jeszcze komuś chce się poczytać informacje  o rosnących tam okazach, to taki spacer ma też wartość edukacyjną.
Napisałam "poszłam" , bo rzeczywiście całą trasę przedreptałam ponad 15 tysięcy kroków.
Było mi naprawdę fajnie.
Do domu oczywiście też wróciłam na pieszo. Po takim spacerze nogi powinny odpocząć, żeby już była pełnia szczęścia i wygody. Co najlepiej robi zmęczonym stopom? Oczywiście woda. Kiedy zadzwonił telefon, wiedziałam, że niedokładnie je wytarłam, ale postanowiłam go odebrać. Do przejścia miałam sześć metrów. Poległam na drugim. Dosłownie poległam. Poślizg, upadek i nagle dłoń zmieniła swoje położenie. Kość ramieniowa i nagdarstek ułożyły się w kształt przypominający literę "z".
Bolało. Jak cholera bolało. Zadzwoniłam do wnuczki, żeby przyjechała i pomogła mi się ogarnąć i pojechać gdzieś szukać pomocy. Zadzwoniłam też na 112 żeby zapytać, dokąd pojechać z tą zygzakowatą ręką. Pani dyspozytorka, usłyszawszy całą historię, stwierdziła, że wysyła po mnie karetkę. W try miga, jedną ręką, spakowałam do plecaka wszystko, co może być potrzebne w szpitalu (tak na wszelki wypadek, żeby wnuczka nie musiała jechać po moje klamoty). I wiecie, co jeszcze zrobiłam? Wywiesiłam pranie, żeby nie leżało w pralce nie wiadomo jak długo.
Przyjechali po mnie Trzej Muszkieterowie - Panowie Ratownicy. Usztywnili mi rękę, podali morfinę, bo na większość leków przeciwbólowych jestem uczulona i pojechaliśmy na SORdo szpitala, w którym jest oddział chirurgii ręki. Spędziłam tam siedem godzin, ale jednego złego słowa nie mogę powiedzieć na temat obsługi. Nawet nastawianie ręki nie bolało. Za to zastrzyk przeciwbólowy bolał jak jasne nieszczęście.
Późnym wieczorem dostałam skierowania, zalecenia i wypis, więc mogłam pójść do wnuczki na kolację. Tak się składa, że Młodzi mieszkają bardzo blisko szpitala.
Szłam sobie z tą poskładaną, włożoną w gipsową szynę ręką i naprawdę zachwycałam się ciepłym i cichym wieczorem. Bolało, ale w organizmie pewnie jeszcze hulała morfina (która wcześniej nie zadziałała przeciwbólowo), bo humor miałam świetny. 
Kolacja była pyszna, powrót taksówką  do domu spokojny, Metafen zadziałał jak należy i ból zelżał. Tylko spać jakoś nie mogę. Jest już piąta rano, zaraz świt...
Życzę Wam pięknego dnia bez przygód!🌷
I przepraszam za literówki, bo stukam jednym palcem nn a tablecie i szczerze mówiąc nie chce mi się tych błędów sprawdzać i poprawiać. Przepraszam.🙇


sobota, 17 sierpnia 2019

5. PASJE

                  Kiedy loguję się na swojego bloga (Czy na swój blog?), blogger zachęca mnie do pisania o swoich pasjach na swój sposób. 
Nie mam  i chyba nigdy nie miałam innej pasji niż moja praca. Odkąd jestem utrzymanką ZUS-u,  szukam sobie zajęć, które w jakiś sposób są pożyteczne, ale do pasji, niestety,  im daleko. Stanowią raczej przyzwyczajenie, są wypełniaczami czasu. 
Nareszcie mogłam wrócić do nałogu  czytania! Czytam ile mi się podoba i wtedy, gdy mi się podoba - w tramwaju, w domu, rano i w nocy. Kiedyś czytałam prawie wyłącznie charakterystyki Antygony i rozprawki na przeróżne tematy. Średnio po dziewięćdziesiąt tygodniowo. Teraz zagłębiam się w mroki kryminałów, ale ostatnio zaśmiewam się, czytając "Pokochawszy", czyli rozważania Jerzego Bralczyka i Lucyny Kirwil o miłości w języku. Tę niezwykle ciekawą rozmowę spisała Karolina Oponowicz. Lubię Mariusza Szczygła (za wszystko) i Marcina Wichę za jego "Rzeczy, których nie wyrzuciłem". Mam wiele  ulubionych książek, do których wracam...
Od lat chodzę na fitness. Lubię się zmęczyć. Lubię ten moment, gdy po zajęciach wychodzę z sali w kompletnie przepoconych ciuchach i mam poczucie lekkości i siły. Endorfiny niosą mnie przez resztę dnia na swoich skrzydłach! Cudowne uczucie! No i mam świadomość, że karnet na fitness kosztuje zdecydowanie mniej niż wizyta u ortopedy czy rehabilitanta. 
Dbając o ciało, staram się nie zapominać o jego najważniejszej części, czyli o głowie. Uciekam przed Alzheimerem, ucząc się niemieckiego. No bo gdyby mi się jednak ta ucieczka nie powiodła, to może dogadam się z duchem Aloisa Alzheimera? Wszak coś nas ze sobą łączy. On pochodził z Bawarii, którą ja uważam za najpiękniejszą część Niemiec, a zmarł w bliskim memu sercu Wrocławiu. 
Nota bene wychowywałam się niedaleko Wrocławia w miejscowości, w której pracował jako lekarz pierwszy laureat Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny Emil Adolf von Behring. Dziś ten fakt upamiętnia znajdujący się na rynku kamień z odpowiednim napisem. Ale spytajcie dzieciaki ze szkoły kim był ten człowiek! Żenada! Pojęcia nie mają!!!
Ale wracając  do pasji. Zazdroszczę ludziom, którzy je mają. Znam kilku takich i widzę, jak bardzo są pochłonięci tym, co kochają. Nie muszą szukać sobie zajęcia, bo ono samo ich znajduje, cieszy, rozwija. Brakuje mi tego, bo czuję, że nie robię niczego istotnego.


wtorek, 13 sierpnia 2019

4. JAK CO ROKU

            Jak   co roku o tej porze poszłam zrobić mammografię. Tak naprawdę poszłam się zarejestrować, ale  okazało się, że badamie można zrobić z marszu, więc skoro już tam byłam, to nie było sensu niczego odkładać. Wynik będzie za tydzień.
I jak co roku przez tydzień czarne myśli będą krążyły w mojej głowie, a kiedy dostanę wynik do ręki, będę się bała go przeczytać. 


sobota, 10 sierpnia 2019

3. SCHYŁEK LATA

                     Nie ma się co oszukiwać - lato ma się ku końcowi. W tym roku nigdzie nie wyjeżdżałam, więc ani letnie upały, ani susza, ani burze nie nie miały okazji  dać mi się we znaki, ale jesień  w mieście można  już poczuć. Na mojej dawnej drodze do pracy rosną jarzębiny. Kilka dni temu przechodziłam tamtędy i zobaczyłam, jak bardzo się już czerwienią. To znak, że zbliża się wrzesień... 
Kiedyś oznaczał dla mnie początek roku. W połowie sierpnia stałam w blokach startowych gotowa do nowych zadań, z nowym zapałem, z pomysłami. Teraz wrzesień to początek jesieni. Tylko. 

                      Ta jesień będzie szczególna, bo Najmłodszy idzie do pierwszej klasy, a Najstarsza rozpoczyna studia. Starzeją mi się wnuki!

                       Lato było trudne. Spędziłam je sama, bo mąż jest w pracy w Obcych Landach. Wprawdzie w czerwcu byliśmy jeszcze razem, ale było dość pracowicie, bo wspólnie z Artystą przygotowaliśmy wystawę, a to wymagało trochę zachodu. Ale był sukces, więc nie narzekam.
 Potem dobre wiadomości zaczęły przeplatać się ze złymi. Szwagierka zdecydowała się na leczenie, ale chyba jest już za późno. Córeczka znajomych od 20 lutego jest na Intensywnej Terapii i nic nie zapowiada polepszenia stanu jej zdrowia. Żyjemy od kryzysu do kryzysu. W kwietniu skończyła roczek...
Moja wirtualna przyjaciółka czuwa przy gasnącym ojcu. Bardzo dobrze wiem, jak to jest. To samo przeżywałam czternaście lat temu.
                      Udało mi się  kilka dni spędzić z wnuczkiem. Ja wiem, że żadna babcia nie jest obiektywna jeśli chodzi o wnuki, ale dni  spędzone z Najmłodszym były  najmilszymi od bardzo dawna. To dziecko wnosi ze sobą tyle pogody, że powinni go przepisywać na receptę.
Moja najstarsza ciocia ma się dobrze i jeszcze nie chce żadnej pomocy, a ma już 92 lata. Dwie młodsze, siostry mojej Mamy, też nieźle się trzymają. To cieszy. Bardzo cieszy.
Za kilka dni, po raz kolejny tego lata, spotkam się z moją młodą przyjaciółką. Kiedyś była moją uczennicą. Dziś uczy cudzoziemców polskiego. Wiecie, że zawsze na Dzień Matki dostaję od niej życzenia?  
I tak mija mi lato...







niedziela, 28 lipca 2019

2. ARTYSTA


Nie bardzo wiem, jak ugryźć temat, który mnie gryzie, żeby nie zdekonspirować bohaterów, ale myślę, że mimo wszystko nie są oni powszechnie znani, więc piszę...
A. jest artystą z całym bagażem tego, co owo miano niesie ze sobą. Skoncentrowany na sobie, swoich aspiracjach i marzeniach facet po czterdziestce. Pierwsza żona nie zdzierżyła tego i rozwiodła się z nim. Może  dlatego, że nie chciała dłużej żyć w niepewności czy jedna pensja wystarczy na utrzymanie rodziny?  Bo A. raz zarabia, a trzy razy nie. 
Nie miała kobieta ani artystycznego zacięcia, ani cierpliwości dla męża-artysty, nie angażowała się w jego poczynania (nad czym on do dziś boleje), prawdopodobnie zajęta zwyczajnym zarabianiem na życie. 
Po rozwodzie A. bardzo starał się, i do dzis się stara, mieć jak najczęstszy i najlepszy kontakt z synami. Z młodszym się udaje, ze starszym już niekoniecznie.

W nowym związku A. został tatą. Jeszcze przed narodzinami dziecka było wiadomo, że urodzi się poważnie chore. Maleństwo przyszło na świat  w jednej z najlepszych zagranicznych klinik i już w pierwszej dobie życia przeszło pierwszą poważną operację. Potem miały być i były następne. Problem zaczął się kilka miesięcy temu, kiedy kolejna operacja zakończyła się komplikacjami, które trwają do dziś. Podejrzewam, że koszt leczenia dawno przekroczył milion euro, ale  - szczęście w nieszczęściu - mają tamtejsze ubezpieczenie. Jednak pobyt dziecka w klinice oznacza konieczność wynajęcia mieszkania, w którym zatrzymała się matka, a czasami też ojciec dziecka.
 No i tu zaczyna się problem pod tytułem koszty życia - czynsz, ubezpieczenie, itd. Trudno je pokryć z zasiłku wychowawczego mamy, a tata swoim zwyczajem raz zarabia, a trzy razy nie, bo jest artystą.
Na stwierdzenie, że powinien zatrudnić się byle gdzie, byle tylko mieć pensję i ubezpieczenie, zwykł odpowiadać, że nie po to skończył studia, żeby przekładać paczki w znanej firmie albo "bujać dziadka", jak popularnie określa się pracę opiekunów osób starszych za granicą.
Poza tym on tak bardzo kocha swoje chore dziecko, że musi być przy nim. Kocha też swoich starszych synów i też chce być z nimi jak najczęściej. W efekcie relacje z partnerką pogarszają się z dnia na dzień, bo trzeba zapłacić rachunki, a i zjeść czasem też coś by się przydało. Długi rosną, kontakt z synami znerwicowanego ojca też pewnie nie jest najlepszy (choć wierzę, że on bardzo się stara), a artysta się miota, popadając w depresję.

A. oczekuje ode mnie rady, wsparcia.
 Jak pomóc człowiekowi, który neguje wszystko, co jest nie po jego myśli?
Mogę chwalić jego artystyczne dokonania, bo faktycznie na to zasługują. Mogę pomóc mu zrealizować następną wystawę.  Mogę 
pokazywać mu drogi wyjścia z trudnej sytuacji. Tylko co zrobić, jeśli on jest na te wskazówki hermetycznie zamknięty?

wtorek, 23 lipca 2019

1. POWRÓT



Przez wiele lat pisałam bloga, ale kiedy  zlikwidowali  kolejne blogowe miejsce, a  wyekspediowanie bloga  do wordpressa mnie przerosło, przestałam pisać.
Wiele razy myślałam o powrocie, bo pojawiał się jakiś temat, jakaś myśl, którą chciałam rozwinąć,  ale szybko dochodziłam do wniosku, że nikogo to nie zainteresuje i  nawet nie siadałam do komputera.
Choć to nie do końca jest prawda, bo przez ostatnie dwa lata pisałam dużo i niemal codziennie. Posty na blogu zastąpiła korespondencja z dziewczyną, która kiedyś czytała i komentowała mojego bloga. Pewien wpis poruszył ją do tego stopnia, że napisała do mnie maila i tak to się zaczęło. Nigdy się nie spotkałyśmy i pewnie nieprędko  (jeśli w ogóle ) się spotkamy, ale to nie ma aż takiego znaczenia, bo okazuje się, że można przyjaźnić się korespondencyjnie.
W książce "Kaprysik. Damskie historie" Mariusz Szczygieł opisał historię dwóch pań, które przez lata prowadziły ze sobą korespondencję, korzystając z coraz nowszych możliwości technicznych. Opowieść kończy się na erze esemesów.
Ciekawe, co w tej kwestii czeka Asię i mnie.