Pamiętacie to hasło - " Niech się świeci 1 Maja"?
Pewnie tak. Pochody, akademie, flagi, a po pochodzie potańcówki, kiermasze, na których było to, czego nie było w sklepie, spacery i wesołe miasteczko. Kolorowy dzień w szarym kraju.
Jako dziecko byłam mała i cherlawa, często chorowałam, więc z obawy o moje szlachetne zdrowie rodzice pisali mi skierowaną do wychowawczyni prośbę o zwolnienie z udziału w pochodzie. W liceum też jechałam na tym patencie. Zwykle tego dnia szło się z koleżankami na lody albo z chłopakiem na randkę. Jeśli aktualnie ktoś się po życiorysie plątał.
Tylko raz musiałam wziąć udział w pochodzie. To był chyba 1985 rok. Od września miałam zacząć pracę na etacie (wcześniej zatrudniona byłam na zastępstwie za koleżankę) i bardzo mi zależało na służbowym przeniesieniu. Przed 1maja poszłam do dyra z prośbą, żeby mnie zwolnił z pochodu, bo miałam małe dziecko, które samo w domu zostać nie może. A dyro mi na to, że iść nie muszę, ale muszę pamiętać, że on mi będzie pisał opinię w związku ze zmianą pracy (szkoły). No i poszłam w pochodzie z synem. Było zimno, padał śnieg, zmarzliśmy czekając w kolejce na przemarsz przed trybuną i w efekcie trzy tygodnie byłam na zwolnieniu.
Pracę zmieniłam, niewiele później pochody zmieniły się w demonstracje połączone z bitwami ulicznymi i już nigdy nie brałam udziału w pierwszomajowych uroczystościach.
Dziś święto pracy czczę pracą - piorę, prasuję i mam nadzieję usiąść do maszyny, żeby skrócić spodnie i sukienkę, które zostały uszyte na osoby słuszniejszego niż mój wzrostu.