Nie pracuję w piątki, a tym razem zgodziłam się na dodatkowe zajecia. Na dodatek przedłużyłam je o pół godziny, bo i parze kursantów, i mnie zależało na omówieniu jeszcze jednego zagadnienia. Wyszliśmy po zajęciach i mogłam zgodzić się na propozycję ucznia, że odwiezie mnie do domu, ale oczywiście odmówiłam.
Pojechałam tramwajem. Wieczór był przyjemny i chciało mi się po prostu przejść spokojnie, pooddychać jesiennym powietrzem. Mogło być miło, trochę refleksyjnie. I pewnie by było, gdybym idąc do domu nie potknęła się i nie wyrżnęła się jak długa. Moment i zaliczyłam glebę, klnąc przy tym siarczyście. Ból kolana, łokcia i szum we łbie tak mnie wkurzył, że jak szybko upadłam, tak szybko się podniosłam, wspominając przy okazji chyba wszystkie panienki lekkich obyczajów. Doszłam do domu i tam zaczęłam liczyć straty. Kurtka cała, spodnie też, sweter lekko czerwony w okolicy łokcia. Czyli coś jednak jest na rzeczy. Najpierw obejrzałam strasznie bolące kolano. Okazało sie lekko obdarte ze skóry. Idzie przeżyć. Za to łokieć!🙈 Krew się z niego lała jak z zarżnietego świniaka. Zanim się połapałam, zdążyłam zaznaczyć ścieżkę z pokoju do łazienki, zaświnić dywanik w łazience i zachlapać umywalkę. Nie wiem, jak to się stało, ale skóra nad łokciem po prostu pękła, tworząc ranę jak od cięcia nożem. Mąż, jak zwykle w takich sytuacjach, decyzję o tym, co dalej, oddał w moje ręce. On zawsze działa powoli i z rozwagą, a ja spontanicznie. Żeby wypośrodkować, zadzwoniłam do synowej, żeby usłyszeć głos fachowca (kończy właśnie studia pielęgniarskie). No i usłyszałam, że mam jechać do chirurga.
Najbliższą izba przyjęć: - Jedźcie do wojskowego, bo tam mają ortopedę. Ok. W wojskowym ruch jak na Urwańskiej ulicy. Dwóch śmierdzących pijaków śpi w korytarzu na łóżkach (takich z kółkami), kobieta z plastrem na czole uporczywie chce iść do domu, a jest tak pijana, że nie widzi drzwi. Starsza pani, która w domu straciła przytomność, jest wożona w tę i z powrotem na rozliczne badania. No i jeszcze chorzy, ktorych nie widać, bo są w sali segregacji. Tam to już elegancja - łóżka, parawany. Normalnie jak w serialu "Szpital".
Weszliśmy. Podchodzę do okienka, mówię co się stało. Mimo opatrunku, czuję, że rękaw kurtki mam w środku mokry od krwi. Pani prosi mnie do dyżurki. Zdejmuję kurtkę, a tam - wiadomo co - pozioma, dość głęboka rana długości 4 cm. Jak od noża czy innego tasaka. Ekipa z dyżurki zaczyna się dopytywać jak to ja upadłam i jednocześnie spoglądają na mojego Osobistego. Osobisty milczy, ja zaczynam się śmiać, bo wiem, co wszyscy sobie myślą. Lekarz ogląda moje potłuczone kolano i chyba dochodzi do wniosku, że mówię prawdę. Potem krótki lekarski wywiad, szycie, RTG i czekanie na wypis. W międzyczasie podchodzi ratownik medyczny i pyta, czy jestem nauczycielką. Trudno zaprzeczyć.😀 A czy uczyłam w SP xy.
- Oczywiście !
- Nie pamiętam czego, ale Pani mnie uczyła.
- Pewnie polskiego. A jak Pan się nazywa?
- Michał Iksiński.
- A, tak. Pamiętam. Pana mama jest pielęgniarką. Pan siedział w czwartej ławce, w środkowym rzędzie, od strony okna. - otworzyła mi się klapka z kadrem lat dziewięćdziesiątych. Czasem tak mam.
- ... - Pan Michał zaniemówił.😂 Nie mógł uwierzyć, że po ponad trzydziestu latach można coś takiego pamiętać.
No i w końcu dostałam wypis, recepty, zalecenia, życzenia zdrowia i około 23.00 byliśmy w domu.
Uważajcie, bo czasem chodnik potrafi zaatakować człowieka. 😂