Gorący poranek. Powietrze aż gęste. Wracam ze sklepu obładowana zakupami. Idę nieśpiesznie, bo torby ciężkie i ten upał... Zewsząd docierają do mnie różne dźwięki i zapachy. Wszystko kwitnie, a na osiedlowym boisku ktoś kosi trawę. Traktor terkocze. Za nim unosi się chmura kurzu.
Przymykam oczy i znowu mam pięć - sześć lat. Siedzę na łące. W oddali słyszę traktor. Pewnie ktoś kosi łąkę, bo to czerwiec. Pachnie dziki bez. Jego krzewy mieszają się z tarniną i dziką różą, tworząc nieprzebrany gąszcz. Przede mną, na łące pasie się nasza krowa. Jest biała i nazywa się Lalka. Nikt we wsi nie ma białej krowy. W oddali widać prostą, asfaltową drogę wysadzaną lipami. Lipy też pachną i buczą. To pszczoły zbierają nektar. Z łąki tego nie czuć ani nie słychać, ale wiem, że tak jest...
Otwieram oczy. Trzeba uważać, bo chodnik jest stary i zniszczony, więc łatwo się potknąć. Krzak dzikiego bzu jest ogromny. Jego korona sięga drugiego piętra wieżowca, obok którego rośnie. Idę do domu. Trzeba zrobić obiad, a potem wybieram się z wnuczkiem do katedry. Będziemy oglądać miasto z punktu widokowego na szczycie katedralnej wieży.
Różne mamy magdalenki...