Popsuł mi się tablet i jestem trochę odcięta od Internetu. Trochę, bo mam telefon, ale w nim literki takie malutkie, że to już nie dla moich oczu. Mam jeszcze ledwo dychający laptop i to jego teraz używam, aczkolwiek jakoś tak niechętnie. Tablet jest moim "wszystko w jednym". Tam mam swoją bibliotekę Legimi, tam mam swoje krzyżówki na szarada.pl, tam mam fejsa z messendżerem i wiadomości ze świata, jeśli nagle pobudzi się we mnie ciekawość. Tam mam swoje ulubione filmy, które mogę oglądać w łóżku, kiedy obudzę się w nocy i wiem, że do rana nie zasnę. No i tam mam skrzynkę pocztową, z której bardzo często korzystam. Tablet zawsze jest w zasięgu ręki, bo można go włożyć do torebki i cały świat mieć przy sobie. A teraz nie mogę, bo muszę czekać aż Pan Naprawiacz upora się z usterką.
Ale ja nie o tym chciałam. Poszłam wczoraj do mojego Ulubionego Chirurga, żeby pochwalić się postępami w rehabilitacji ręki i dowiedzieć się, co dalej z moimi drętwiejącymi paluchami, czyli zespołem cieśni nadgarstka, który pojawił się w konsekwencji złamania.
W poczekalni był dziki tłum. Pacjenci ze Szczecina, ale i z całej Polski - Olsztyn, Białogard, Kalisz. Jedni bez oznak choroby, inni z gipsem, z opatrunkami, w ortezach. Przed tym gabinetem to norma. Byli też pacjenci "z miasta", czyli tacy, których do tej przychodni przysłano z innych szpitali z jakąś nagłą dolegliwością.
Doktor na pacjenta ma 10 minut. W tym czasie musi zajrzeć do dokumentacji, przeprowadzić aktualny wywiad, obejrzeć rękę chorego (bo to Chirurgia Ręki), postawić diagnozę i zadecydować o leczeniu. Musi też wszystkie swoje działania przetłumaczyć na angielski, jako że obserwatorami jego pracy są anglojęzyczni studenci z grupy, z którą prowadzi zajęcia na uczelni. Oczywiście nikt nie pyta pacjentów, czy wyrażają zgodę na udział młodych ludzi w wywiadzie i badaniu. Szpital uniwersytecki, więc takie sytuacje są normą.
Tak więc Ulubiony Chirurg w tym szalonym pędzie zdążył zapytać, czy drętwienie ręki bardzo mi przeszkadza i czy zdarza się co noc, a potem kazał Pani Asystentce wypisać skierowanie do szpitala, które opatrzył takim oto komentarzem: " Jak pani będzie uważała, że trzeba operować, to proszę się zgłosić, a jak nie, to nie." Koniec. Kropka. Stałam się swoim własnym medykiem i teraz mam problem: Iść czy nie iść do szpitala?
czwartek, 23 stycznia 2020
wtorek, 14 stycznia 2020
23. Przebrzydłe słowa
Są dwa słowa, które wiele osób przyprawiają o mdłości, albo przynajmniej o głęboką niechęć. To słowa "lektura" i "dieta".
Pierwsze kojarzy się z obowiązkowym czytaniem nudnych albo zwyczajnie nielubianych książek, drugie z przykrymi ograniczeniami, które trudno znieść. Oba wywołują przykre skojarzenia.
Te nieszczęsne "lektury obowiązkowe" powodują, że młody człowiek zapytany o ulubione lektury odpowiada, że lektury są nudne, trudne i on/ona ich nie znosi, ale za to lubi czytać literaturę science fiction albo książki Grocholi. Na stwierdzenie, że to przecież też jest lektura, widzę okrągłe ze zdziwienia oczy i słyszę zapytanie: "Naprawdę? Od kiedy?"
Istnienie kanonu lektur szkolnych spowodowało, że dla większości Polaków znaczenie tego słowa zawęziło się. Wszelkiej maści literatura i prasa to już nie lektura! Więc co?
Gwoli przypomnienia podaję za słownikiem PWN, że lektura to:
Podobnie rzecz się ma z "dietą". Nie znoszę tego słowa, odkąd mam na pieńku z moją wagą. ;-) Oszukuje mnie okrutnie!
A przecież dieta to:
«system odżywiania się polegający na dostosowaniu ilości i rodzaju pokarmu do potrzeb organizmu; też: w ogóle sposób odżywiania się».
Więc nie katujmy się dietą, tylko wybierzmy sobie jakiś fajny sposób odżywiania. Na pewno znajdziemy na ten temat wiele lektur.
Pierwsze kojarzy się z obowiązkowym czytaniem nudnych albo zwyczajnie nielubianych książek, drugie z przykrymi ograniczeniami, które trudno znieść. Oba wywołują przykre skojarzenia.
Te nieszczęsne "lektury obowiązkowe" powodują, że młody człowiek zapytany o ulubione lektury odpowiada, że lektury są nudne, trudne i on/ona ich nie znosi, ale za to lubi czytać literaturę science fiction albo książki Grocholi. Na stwierdzenie, że to przecież też jest lektura, widzę okrągłe ze zdziwienia oczy i słyszę zapytanie: "Naprawdę? Od kiedy?"
Istnienie kanonu lektur szkolnych spowodowało, że dla większości Polaków znaczenie tego słowa zawęziło się. Wszelkiej maści literatura i prasa to już nie lektura! Więc co?
Gwoli przypomnienia podaję za słownikiem PWN, że lektura to:
1. «czynność czytania»
2. «to, co się czyta lub co należy przeczytać»
3. «spis książek przeznaczonych do przeczytania»
Podobnie rzecz się ma z "dietą". Nie znoszę tego słowa, odkąd mam na pieńku z moją wagą. ;-) Oszukuje mnie okrutnie!
A przecież dieta to:
«system odżywiania się polegający na dostosowaniu ilości i rodzaju pokarmu do potrzeb organizmu; też: w ogóle sposób odżywiania się».
Więc nie katujmy się dietą, tylko wybierzmy sobie jakiś fajny sposób odżywiania. Na pewno znajdziemy na ten temat wiele lektur.
sobota, 4 stycznia 2020
22. Deszcz
Pada. A właściwie leje. Szyby całe w kropach deszczu. Świata nie widać. Czy to o takim deszczu pisał Iwaszkiewicz?
Deszcz
Smugi jasne, smugi srebrne, smugi szklane,
Srebrnowłose, srebrnodźwiękie, ukochane -
W waszych szeptach miodopłynne są peany,
Smugi deszczu, szklane kulki, pieśni szklane.
Czy w radości, czy w tęsknocie - zakochany,
Chodzę sobie, w waszą mowę zasłuchany.
Dobre deszcze, deszcze dobre, złotem dziane,
Smugi jasne, krople drobne, ukochane.
A może to taki deszcz, jaki widział i słyszał Leopold Staff?
Deszcz
Smugi jasne, smugi srebrne, smugi szklane,
Srebrnowłose, srebrnodźwiękie, ukochane -
W waszych szeptach miodopłynne są peany,
Smugi deszczu, szklane kulki, pieśni szklane.
Czy w radości, czy w tęsknocie - zakochany,
Chodzę sobie, w waszą mowę zasłuchany.
Dobre deszcze, deszcze dobre, złotem dziane,
Smugi jasne, krople drobne, ukochane.
A może to taki deszcz, jaki widział i słyszał Leopold Staff?
Deszcz jesienny
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Pada i wieje. Na szczęście nie muszę nigdzie iść. Tak naprawdę to nie muszę wychodzić do samego wtorku i nie zamierzam z tego rezygnować. Dobrze mi samej w domu. Tak jakoś...
środa, 1 stycznia 2020
21. Album
*Dla Asi.
Otwierasz album i widzisz czarno - białą fotografię. Na niej dwie młode kobiety i niemowlak. W kobietach z trudem rozpoznajesz swoją mamę i ciocię. Bardziej wierzysz w to, że to one, niż wiesz. Dziecka w ogóle nie kojarzysz. Nawet nie wiadomo, czy to chłopiec czy dziewczynka, bo niemowlaki są do siebie podobne. Powiedzieli ci, że to ty, więc wierzysz.
Kolejne zdjęcia przedstawiają małą dziewczynkę. To też podobno ty, ale nie pamiętasz ani okoliczności powstania fotografii, ani ubrania, w którym jesteś, więc wierzysz, że to ty, bo tak ci powiedzieli.
Potem są fotki, na których już się rozpoznajesz. Nie tyle poznajesz rysy twarzy, co wiesz, że to tobie te fotki zrobiono. Pamiętasz kiedy i gdzie to było, pamiętasz ten płaszcz i choć fotka jest czarno-biała, to wiesz, że miał piękny miodowy kolor.
Kolejne zdjęcia i coraz lepiej pamiętasz okoliczności ich powstania. Tu prywatka po maturze, tam wycieczka ze znajomymi w góry, ślub, wesele kuzynki, impreza w pracy, wakacje z dzieckiem, ślub dziecka... Całe życie w albumie.
A potem patrzysz w lustro i pytasz:
Gdzie jest ta dziewczyna ze zdjęć w albumie?
Kim ona jest?
Czy to ja?
A kim jest ta kobieta w lustrze?
Otwierasz album i widzisz czarno - białą fotografię. Na niej dwie młode kobiety i niemowlak. W kobietach z trudem rozpoznajesz swoją mamę i ciocię. Bardziej wierzysz w to, że to one, niż wiesz. Dziecka w ogóle nie kojarzysz. Nawet nie wiadomo, czy to chłopiec czy dziewczynka, bo niemowlaki są do siebie podobne. Powiedzieli ci, że to ty, więc wierzysz.
Kolejne zdjęcia przedstawiają małą dziewczynkę. To też podobno ty, ale nie pamiętasz ani okoliczności powstania fotografii, ani ubrania, w którym jesteś, więc wierzysz, że to ty, bo tak ci powiedzieli.
Potem są fotki, na których już się rozpoznajesz. Nie tyle poznajesz rysy twarzy, co wiesz, że to tobie te fotki zrobiono. Pamiętasz kiedy i gdzie to było, pamiętasz ten płaszcz i choć fotka jest czarno-biała, to wiesz, że miał piękny miodowy kolor.
Kolejne zdjęcia i coraz lepiej pamiętasz okoliczności ich powstania. Tu prywatka po maturze, tam wycieczka ze znajomymi w góry, ślub, wesele kuzynki, impreza w pracy, wakacje z dzieckiem, ślub dziecka... Całe życie w albumie.
A potem patrzysz w lustro i pytasz:
Gdzie jest ta dziewczyna ze zdjęć w albumie?
Kim ona jest?
Czy to ja?
A kim jest ta kobieta w lustrze?
Subskrybuj:
Posty (Atom)