sobota, 23 maja 2020
35. Maj to, czy czerwiec?
Zagubiłam się w kalendarzu. Czasem nie wiem, jaki jest dzień tygodnia, miesiąca. Najpierw szyłam maseczki. Siedzenie przy maszynie powodowało, że było tylko "dziś" i ilość uszytych sztuk. Szyłam taśmowo, bo to strasznie nudna robota i płodozmian był bardzo pożądany. Więc najpierw 20 kawałków materiału obszytych na końcach, potem 40 sztuk wszytych gumek. Potem przewracanie każdej sztuki na prawą stronę, zaprasowanie zakładek i przeszycie boków. Potem ostateczne prasowanie. A potem od nowa kolejne sztuki. Tak jak napisałam , to było straszliwie nudne, a jednocześnie wciągające zajęcie. Nie raz tak było, że już miałam iść spać, ale coś mnie kusiło, żeby jeszcze z 10 sztuk materiału obrębić. Jak już było obrębione, to sobie pomyślałam, że te 20 gumek to szybko wszyję. A jak już były gumki, to ileż to roboty, żeby zaprasować i przeszyć zakładki? I tak robiła się druga w nocy.
Nie pamiętam, ile dni szyłam, ale zrobiłam około 500 maseczek. Większość poszła do ludzi poprzez maseczkowy sztab, a trochę rozdałam znajomym.
W pewnym momencie musiałam zakończyć działalność krawiecką, bo zbliżał się termin operacji i trzeba było ogarnąć mieszkanie, a potem przygotować sobie strawę na po operacji.
Sprzątanie było mozolne, bo wszędzie pałętały się nitki i niteczki, będące dowodem na to, że każda maseczka była starannie wykończona, a wszystkie ogonki równiutko obcięte. ;-)
Cały jeden dzień gotowałam sobie jedzenie, bo przewidywałam, że po powrocie ze szpitala raczej trudno mi będzie kroić warzywa czy przenosić garnek. brak jednej ręki jest dość uciążliwy przy wykonywaniu domowych robótek.
Jak już wszystko posprzątałam, ugotowałam i zamroziłam, to zadzwonił mąż, że całkiem niespodziewanie wraca do domu dzień przed moim pójściem do szpitala. Miał farta, bo trafił na pełną lodówkę i zamrażarkę. ;-)
W miniony wtorek spakowałam torbę, a w środę rano, nie budząc męża, pojechałam do szpitala.
Oczywiście przed Izbą Przyjęć, która teraz mieści się w zupełnie innym miejscu, powitała mnie para kosmitów, uzbrojonych w termometr, zadająca standardowe w czasie pandemii pytania: "Czy byłam? Czy wróciłam? Czy miałam kontakt.?" Miałam kontakt z powracającym z zagranicy! Ale miałam też dokument, że tegoż powracającego nie obowiązuje kwarantanna. Ufff!
Potem już tylko przyjęcie do szpitala, na każdym kroku mierzenie temperatury, maseczki na twarzach, dezynfekowanie rąk. Mimo tych rygorów i niecodziennych wymogów, wszyscy zachowywali się spokojnie. Nie było nerwowych sytuacji, podniesionych głosów, choć przecież nie było też wygodnie.
Kolejny etap to przyjęcie na oddział. Tam to już wrzało, jak w ulu. Jedni wychodzą do domu, salowe zmieniają pościel, odkażają, co się da, inni cierpliwie czekają na możliwość zajęcia miejsca na sali. Atmosfera, jak na dworu kolejowym, kiedy jeden pociąg wjeżdża na peron, a drugi zaraz ma ruszyć w trasę. Ale i to dało się przebrnąć z uśmiechem na twarzy zakrytej maską.
Dziewczyny na sali miałam fajne, nie było kwękania, choć jedna miała nieźle połamaną rękę i naprawdę cierpiała. Nie było histerii, choć wszystkie nas następnego dnia czekała operacja. Mnie nawet podwójna. Oczywiście pierwszy dzień to niekończące się rozmowy z lekarzami - rezydentami. Oni chyba muszą zbierać wywiady, wiec po kilka razy powtarzałyśmy to samo. Znałam tę specyfikę oddziału i zawczasu przygotowałam sobie wydruk z odpowiedziami na te standardowe pytania.
Wieczorem założyli nam wenflony, rozdali operacyjne garniturki i lulu. Żeby nam nie było za fajnie, to w czwartek pobudka była o 6! Ponoć dlatego, żeby każda zdążyła się wykąpać przed operacją. Oczywiście potem nie było kolejki do łazienki,ale my już byłyśmy świeżutkie i czyściutkie jak wiosenne kwiatki. W tych granatowych mundurkach wyglądałyśmy jak koreańska wycieczka.
Chirurgia Ręki zajmowała gościnnie kawałek Oddziału Chirurgii Szczękowej i akurat na czwartkowe przedpołudnie wypadł powrót na stare śmieci, co było dodatkową "atrakcją". Żeby było śmieszniej Pani Kuchenkowa nie zorientowała się w tym zamieszaniu i dotarła do nas ze śniadaniem około 11. Najbardziej się bałam, że nie zdążę nic zjeść przed operacją i lekarze będą słyszeli, jak mi burczy w brzuchu!
Na szczęście obyło się bez tej kompromitującej sytuacji.
Operacja - cud! Jeszcze na stole operacyjnym zrobili mi testy, potwierdzające jej skuteczność. Coś niesamowitego!
Tego samego dnia wieczorem byłam w domu. Pierwsza noc od wielu miesięcy bez bólu! Dwa cięcia, dwa szwy, dwa opatrunki i niemal pewność, że będzie dobrze. Teraz dwa tygodnie nicnierobienia lewą ręką, potem pewnie jakaś rehabilitacja, ale raczej we własnym zakresie i koniec przygody!
Cały ten tekst wystukałam jednym palcem, więc wybaczcie literówki i inne błędy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
To bardzo budujace .... No i fajnie że udało Ci się jedną ręką wszystko wystukac :-))))
OdpowiedzUsuńTo życzę wszystkiego Najzdrowszego teraz!
No i uważaj na siebie Kochanie :-)
Kochana Jagódko! Dziękuję za życzenia!❤ Ciągle unoszę się przynajmniej 10 centymetrów nad ziemią z radości, że w końcu nic mnie mnie boli!
OdpowiedzUsuńA jak Twoja stopa? Chciałabym bardzo, żebyś mogła czuć się tak, jak ja.❤
Uściski!❤❤❤
Wspaniale, ze już Cię nic nie boli. I rzeczywiście budujące i pocieszające jest to, że nie tylko koronawirus jest leczony w naszych szpitalach.
OdpowiedzUsuńAle powiedz, jak to możliwe, że po operacji nie bolą Cię te pooperacyjne szwy, te miejsca po cieciach? To jest super, ale przecież nie była to "bezkrwawa" operacja?
Nie wiem do kogo chodzi moja bratowa (cioteczna), ale po operacji barku jeździ co tydzień do Szczecina na rehabilitację (teraz po przerwie na wirusa znów, od maja) i bardzo jest zadowolona. Być może prywatnie, ale nie na pewno. Dowiem się. Może taka rehabilitacja też by Ci jeszcze lepiej usprawniła rękę? Dużo zdrowia ! I fajnie, że jesteś już pod serdeczna opieką :) Uściski dla Ciebie i pozdrowienia dla K. :)
Ludzie chorują jak zawsze, a od jakiegos czasu robione są planowe operacje. Moja była w sumie bezkrwawa, choć przebiegała bez opaski uciskowej. Operował mnie prawdziwy mistrz w swoim fachu! Prawie nie mam siniaków, a myślę, ze blizny będą ledwo widoczne, bo szwy są założone perfakcyjnie. Rany pooperacyjne bolały mnie może ze dwa dni i to raczej nie z powodu cięć, a dlatego, że mi w tej ręce dość mocno "grzebali", przecinając wewnętrzne struktury. Moja ręka już jest sprawna, a będzie jeszcze lepiej, kiedy wszystko się wygoi.
OdpowiedzUsuńDopytaj kuzynkę, gdzie się rehabilituje. I dlaczego aż w Szczecinie?
Usciski dla Was!❤❤❤
Bardzo się cieszę ❤️❤️🍀🍀
OdpowiedzUsuńA jak ja się cieszę! Niewyobrażalnie!!!
OdpowiedzUsuńŚciskam Cię mocno i bardzo wiosennie!
Brawo, że masz już to wreszcie za sobą. Ja jeszcze długo przed, bo jak odzywa się cieśń, to również zaczyna się stan zapalny stawów kciuka i nie dają skierowania na zabieg, tylko sterydy do stawów, co trzy tygodnie, a później, jak przestanie trochę boleć po lekach, to słyszę, jeszcze poczekamy z zabiegiem...
OdpowiedzUsuńBogusiu, poszukaj dobrego specjalisty, bo w końcu może być za późno na zabieg.
UsuńZ tego co wiem, jeśli po jednorazowym podaniu sterydu nie ma widocznej poprawy, to jest to zdecydowane wskazanie do operacji.
Zdrówka życzę!💪