czwartek, 22 sierpnia 2019

6. PIĘKNY DZIEŃ

 Zapowiadał się piękny dzień. Wstałam nieśpiesznie, ciesząc się piękna pogodą. Po śniadaniu poszłam do szpitala odebrać wyniki mammografii. Pod tekstem, że " nie ma niepokojących zmian" podpisała się moja ulubiona Pani Profesor, co daje mi gwarancję, że faktycznie wszystko jest w porządku.
Potem poszłam na cmentarz, żeby zapalić światełka moim teściom, których nie miałam możliwości poznać, mojej koleżance i koledze. Przy okazji mogłam podziwiać piękne drzewa, które o tej porze roku robią naprawdę imponujące wrażenie. Szczeciński Cmentarz Centralny to nie tylko największa nekropolia w Polsce i jedna z największych na świecie, ale też ciekawy ogród dendrologiczny, a spacer po nim może być naprawdę dużą przyjemnością. Jeśli jeszcze komuś chce się poczytać informacje  o rosnących tam okazach, to taki spacer ma też wartość edukacyjną.
Napisałam "poszłam" , bo rzeczywiście całą trasę przedreptałam ponad 15 tysięcy kroków.
Było mi naprawdę fajnie.
Do domu oczywiście też wróciłam na pieszo. Po takim spacerze nogi powinny odpocząć, żeby już była pełnia szczęścia i wygody. Co najlepiej robi zmęczonym stopom? Oczywiście woda. Kiedy zadzwonił telefon, wiedziałam, że niedokładnie je wytarłam, ale postanowiłam go odebrać. Do przejścia miałam sześć metrów. Poległam na drugim. Dosłownie poległam. Poślizg, upadek i nagle dłoń zmieniła swoje położenie. Kość ramieniowa i nagdarstek ułożyły się w kształt przypominający literę "z".
Bolało. Jak cholera bolało. Zadzwoniłam do wnuczki, żeby przyjechała i pomogła mi się ogarnąć i pojechać gdzieś szukać pomocy. Zadzwoniłam też na 112 żeby zapytać, dokąd pojechać z tą zygzakowatą ręką. Pani dyspozytorka, usłyszawszy całą historię, stwierdziła, że wysyła po mnie karetkę. W try miga, jedną ręką, spakowałam do plecaka wszystko, co może być potrzebne w szpitalu (tak na wszelki wypadek, żeby wnuczka nie musiała jechać po moje klamoty). I wiecie, co jeszcze zrobiłam? Wywiesiłam pranie, żeby nie leżało w pralce nie wiadomo jak długo.
Przyjechali po mnie Trzej Muszkieterowie - Panowie Ratownicy. Usztywnili mi rękę, podali morfinę, bo na większość leków przeciwbólowych jestem uczulona i pojechaliśmy na SORdo szpitala, w którym jest oddział chirurgii ręki. Spędziłam tam siedem godzin, ale jednego złego słowa nie mogę powiedzieć na temat obsługi. Nawet nastawianie ręki nie bolało. Za to zastrzyk przeciwbólowy bolał jak jasne nieszczęście.
Późnym wieczorem dostałam skierowania, zalecenia i wypis, więc mogłam pójść do wnuczki na kolację. Tak się składa, że Młodzi mieszkają bardzo blisko szpitala.
Szłam sobie z tą poskładaną, włożoną w gipsową szynę ręką i naprawdę zachwycałam się ciepłym i cichym wieczorem. Bolało, ale w organizmie pewnie jeszcze hulała morfina (która wcześniej nie zadziałała przeciwbólowo), bo humor miałam świetny. 
Kolacja była pyszna, powrót taksówką  do domu spokojny, Metafen zadziałał jak należy i ból zelżał. Tylko spać jakoś nie mogę. Jest już piąta rano, zaraz świt...
Życzę Wam pięknego dnia bez przygód!🌷
I przepraszam za literówki, bo stukam jednym palcem nn a tablecie i szczerze mówiąc nie chce mi się tych błędów sprawdzać i poprawiać. Przepraszam.🙇


sobota, 17 sierpnia 2019

5. PASJE

                  Kiedy loguję się na swojego bloga (Czy na swój blog?), blogger zachęca mnie do pisania o swoich pasjach na swój sposób. 
Nie mam  i chyba nigdy nie miałam innej pasji niż moja praca. Odkąd jestem utrzymanką ZUS-u,  szukam sobie zajęć, które w jakiś sposób są pożyteczne, ale do pasji, niestety,  im daleko. Stanowią raczej przyzwyczajenie, są wypełniaczami czasu. 
Nareszcie mogłam wrócić do nałogu  czytania! Czytam ile mi się podoba i wtedy, gdy mi się podoba - w tramwaju, w domu, rano i w nocy. Kiedyś czytałam prawie wyłącznie charakterystyki Antygony i rozprawki na przeróżne tematy. Średnio po dziewięćdziesiąt tygodniowo. Teraz zagłębiam się w mroki kryminałów, ale ostatnio zaśmiewam się, czytając "Pokochawszy", czyli rozważania Jerzego Bralczyka i Lucyny Kirwil o miłości w języku. Tę niezwykle ciekawą rozmowę spisała Karolina Oponowicz. Lubię Mariusza Szczygła (za wszystko) i Marcina Wichę za jego "Rzeczy, których nie wyrzuciłem". Mam wiele  ulubionych książek, do których wracam...
Od lat chodzę na fitness. Lubię się zmęczyć. Lubię ten moment, gdy po zajęciach wychodzę z sali w kompletnie przepoconych ciuchach i mam poczucie lekkości i siły. Endorfiny niosą mnie przez resztę dnia na swoich skrzydłach! Cudowne uczucie! No i mam świadomość, że karnet na fitness kosztuje zdecydowanie mniej niż wizyta u ortopedy czy rehabilitanta. 
Dbając o ciało, staram się nie zapominać o jego najważniejszej części, czyli o głowie. Uciekam przed Alzheimerem, ucząc się niemieckiego. No bo gdyby mi się jednak ta ucieczka nie powiodła, to może dogadam się z duchem Aloisa Alzheimera? Wszak coś nas ze sobą łączy. On pochodził z Bawarii, którą ja uważam za najpiękniejszą część Niemiec, a zmarł w bliskim memu sercu Wrocławiu. 
Nota bene wychowywałam się niedaleko Wrocławia w miejscowości, w której pracował jako lekarz pierwszy laureat Nagrody Nobla w dziedzinie medycyny Emil Adolf von Behring. Dziś ten fakt upamiętnia znajdujący się na rynku kamień z odpowiednim napisem. Ale spytajcie dzieciaki ze szkoły kim był ten człowiek! Żenada! Pojęcia nie mają!!!
Ale wracając  do pasji. Zazdroszczę ludziom, którzy je mają. Znam kilku takich i widzę, jak bardzo są pochłonięci tym, co kochają. Nie muszą szukać sobie zajęcia, bo ono samo ich znajduje, cieszy, rozwija. Brakuje mi tego, bo czuję, że nie robię niczego istotnego.


wtorek, 13 sierpnia 2019

4. JAK CO ROKU

            Jak   co roku o tej porze poszłam zrobić mammografię. Tak naprawdę poszłam się zarejestrować, ale  okazało się, że badamie można zrobić z marszu, więc skoro już tam byłam, to nie było sensu niczego odkładać. Wynik będzie za tydzień.
I jak co roku przez tydzień czarne myśli będą krążyły w mojej głowie, a kiedy dostanę wynik do ręki, będę się bała go przeczytać. 


sobota, 10 sierpnia 2019

3. SCHYŁEK LATA

                     Nie ma się co oszukiwać - lato ma się ku końcowi. W tym roku nigdzie nie wyjeżdżałam, więc ani letnie upały, ani susza, ani burze nie nie miały okazji  dać mi się we znaki, ale jesień  w mieście można  już poczuć. Na mojej dawnej drodze do pracy rosną jarzębiny. Kilka dni temu przechodziłam tamtędy i zobaczyłam, jak bardzo się już czerwienią. To znak, że zbliża się wrzesień... 
Kiedyś oznaczał dla mnie początek roku. W połowie sierpnia stałam w blokach startowych gotowa do nowych zadań, z nowym zapałem, z pomysłami. Teraz wrzesień to początek jesieni. Tylko. 

                      Ta jesień będzie szczególna, bo Najmłodszy idzie do pierwszej klasy, a Najstarsza rozpoczyna studia. Starzeją mi się wnuki!

                       Lato było trudne. Spędziłam je sama, bo mąż jest w pracy w Obcych Landach. Wprawdzie w czerwcu byliśmy jeszcze razem, ale było dość pracowicie, bo wspólnie z Artystą przygotowaliśmy wystawę, a to wymagało trochę zachodu. Ale był sukces, więc nie narzekam.
 Potem dobre wiadomości zaczęły przeplatać się ze złymi. Szwagierka zdecydowała się na leczenie, ale chyba jest już za późno. Córeczka znajomych od 20 lutego jest na Intensywnej Terapii i nic nie zapowiada polepszenia stanu jej zdrowia. Żyjemy od kryzysu do kryzysu. W kwietniu skończyła roczek...
Moja wirtualna przyjaciółka czuwa przy gasnącym ojcu. Bardzo dobrze wiem, jak to jest. To samo przeżywałam czternaście lat temu.
                      Udało mi się  kilka dni spędzić z wnuczkiem. Ja wiem, że żadna babcia nie jest obiektywna jeśli chodzi o wnuki, ale dni  spędzone z Najmłodszym były  najmilszymi od bardzo dawna. To dziecko wnosi ze sobą tyle pogody, że powinni go przepisywać na receptę.
Moja najstarsza ciocia ma się dobrze i jeszcze nie chce żadnej pomocy, a ma już 92 lata. Dwie młodsze, siostry mojej Mamy, też nieźle się trzymają. To cieszy. Bardzo cieszy.
Za kilka dni, po raz kolejny tego lata, spotkam się z moją młodą przyjaciółką. Kiedyś była moją uczennicą. Dziś uczy cudzoziemców polskiego. Wiecie, że zawsze na Dzień Matki dostaję od niej życzenia?  
I tak mija mi lato...