Idąc dziś na zabieg, zastanawiałam się czy to koniec, czy może początek przygody... Trochę się stresowałam, ale bez przesady. Tym bardziej, że była ze mną najstarsza Wnuczka. Sama zaproponowała, że ze mną pojedzie. Dobre z niej dziecko.
Cała impreza trwała niecałe pół godziny. Więcej było szycia niż cięcia, bo zmiana była duża, choć jeszcze nie rzucała się w oczy.
Nawet nie zapytałam, kiedy będzie wynik histo. Za dziesięć dni zdjęcie kilku szwów i zastąpienie ich plasterkami. I tak co kilka dni aż do pełnego wygojenia rany.
Na razie nie boli. Na wszelki wypadek po powrocie do domu połknęlam dwa metafeny.