Znacie kogoś, kto lubi biegać do lekarzy? Ale nie do wszystkich, tylko takich z prof. albo przynajmniej doc. dr hab. przed nazwiskiem? Przy czym ten Ktoś o każdej wizycie dużo opowiada i, jakby mimochodem, mówi o lekarzu per Michał, Leszek czy inny Maciek, dając do zrozumienia, że są conajmniej dobrymi znajomymi i razem na wódkę chodzą. Albo na coś innego. Ten Ktoś ma wszystkie choroby wszechświata, zna się na medycynie i farmacji, ze swobodą operuje skomplikowanymi nazwami badań. Jest "lepszy" od wszystkich. Nawet covid miał pierwszy. Jeszcze w tv o tym nie mówili, a on już go miał.
Wiedzę medyczną czerpie od wujka G. i cioci W., a potem ma wszystkie objawy. Rozmowy z Ktosiem koncentrują się wokół jego bolączek, co jest nie do wytrzymania. Dodam tylko, że Ktoś nigdy nie leżał w szpitalu. Dziś zadzwonił do mnie, ale schowałam głowę w piasek i nie odebrałam telefonu. Czuję lekki dyskomfort z tego powodu, ale postanowiłam, że nie popsuję sobie wieczoru wysłuchiwaniem jojczenia. No, nie chce mi się i już.
Domyślam się, z czego wynikają te urojone choroby (choć pewne dolegliwości mogą być faktem) i niekończące się opowieści o nich, ale przecież jest tyle różnych rodzajów aktywności, z których można czerpać radość, że na wędrówki po gabinetach lekarskich już nie wystarczy czasu. A co będzie, kiedy Ktoś naprawdę zachoruje?
Dużo zdrówka, Dziewczyny! 🥰
Ludzie różnie radzą sobie z frustracją, lękiem czy samotnością. Pewnie znam taką osobę niejedną, natomiast niekoniecznie utrzymuję kontakt.
OdpowiedzUsuń