A. jest artystą z całym bagażem tego, co owo miano niesie ze sobą. Skoncentrowany na sobie, swoich aspiracjach i marzeniach facet po czterdziestce. Pierwsza żona nie zdzierżyła tego i rozwiodła się z nim. Może dlatego, że nie chciała dłużej żyć w niepewności czy jedna pensja wystarczy na utrzymanie rodziny? Bo A. raz zarabia, a trzy razy nie.
Nie miała kobieta ani artystycznego zacięcia, ani cierpliwości dla męża-artysty, nie angażowała się w jego poczynania (nad czym on do dziś boleje), prawdopodobnie zajęta zwyczajnym zarabianiem na życie.
Po rozwodzie A. bardzo starał się, i do dzis się stara, mieć jak najczęstszy i najlepszy kontakt z synami. Z młodszym się udaje, ze starszym już niekoniecznie.
W nowym związku A. został tatą. Jeszcze przed narodzinami dziecka było wiadomo, że urodzi się poważnie chore. Maleństwo przyszło na świat w jednej z najlepszych zagranicznych klinik i już w pierwszej dobie życia przeszło pierwszą poważną operację. Potem miały być i były następne. Problem zaczął się kilka miesięcy temu, kiedy kolejna operacja zakończyła się komplikacjami, które trwają do dziś. Podejrzewam, że koszt leczenia dawno przekroczył milion euro, ale - szczęście w nieszczęściu - mają tamtejsze ubezpieczenie. Jednak pobyt dziecka w klinice oznacza konieczność wynajęcia mieszkania, w którym zatrzymała się matka, a czasami też ojciec dziecka.
No i tu zaczyna się problem pod tytułem koszty życia - czynsz, ubezpieczenie, itd. Trudno je pokryć z zasiłku wychowawczego mamy, a tata swoim zwyczajem raz zarabia, a trzy razy nie, bo jest artystą.
Na stwierdzenie, że powinien zatrudnić się byle gdzie, byle tylko mieć pensję i ubezpieczenie, zwykł odpowiadać, że nie po to skończył studia, żeby przekładać paczki w znanej firmie albo "bujać dziadka", jak popularnie określa się pracę opiekunów osób starszych za granicą.
Poza tym on tak bardzo kocha swoje chore dziecko, że musi być przy nim. Kocha też swoich starszych synów i też chce być z nimi jak najczęściej. W efekcie relacje z partnerką pogarszają się z dnia na dzień, bo trzeba zapłacić rachunki, a i zjeść czasem też coś by się przydało. Długi rosną, kontakt z synami znerwicowanego ojca też pewnie nie jest najlepszy (choć wierzę, że on bardzo się stara), a artysta się miota, popadając w depresję.
A. oczekuje ode mnie rady, wsparcia.
Jak pomóc człowiekowi, który neguje wszystko, co jest nie po jego myśli?
Mogę chwalić jego artystyczne dokonania, bo faktycznie na to zasługują. Mogę pomóc mu zrealizować następną wystawę. Mogę
pokazywać mu drogi wyjścia z trudnej sytuacji. Tylko co zrobić, jeśli on jest na te wskazówki hermetycznie zamknięty?
I to sa te przypadki beznadziejne...
OdpowiedzUsuńCo zrobić? Olać dziada.
OdpowiedzUsuń