Dziś w nocy obudził mnie dziwny hałas. Jaieś głosy, szelesty, trzaskanie drzwiami samochodów. Pomyślałam, że może to sąsiedzi przywieźli jakieś graty, ale pora na przeprowadzkę wydała mi się conajmniej dziwna, bo była 3.15.
Babska ciekawość kazała mi wyjrzeć przez okno, bo wszystko to, co słyszałam było niepokojace.
Pod moją i pod sąsiednią klatką schodową stały dwie karetki, a ratownicy ubrani w pomarańczowe kombinezony, maski i przyłbice, kręcili się wokół nich. Po chwili wynieśli kogoś na desce (nasze klatki schodowe są tak wąskie, że nie da się wynieść chorego na noszach), przłożyli na nosze, które wsunęli do karetki i niebawem oba samochody pojechały. Prawdopodobnie do jednoimiennego szpitala.
Pandemia przyszła na nasze podwórko...
Do tej pory podobne sceny widziałam w telewizji. Statystyki dotyczące pandemii były tylko cyframi. Przestrzegałam wszystkich narzuconych zakazów i nakazów, bo rozumiem, że tak trzeba. Mimo wszysto pandemia była jakoś poza mną.
To dzisiejsze zdarzenie uzmysłowiło mi, że na tej wojnie wróg jest wszechobecny.
Dopadły mnie też przyziemne refleksje. Otóż zdałam sobie sprawę z tego, że nie mam pojęcia, kto mieszka w sąsiedniej klatce schodowej. Kiedyś znaliśmy się wszyscy, ale przez pół wieku jedni lokatorzy wyprowadzili się, inni poumierali, wprowadzili się nowi, z którymi już nie nawiązaliśmy bliższych kontaktów i żyjemy zupełnie obok siebie. Nie znamy się.
A druga refleksja dotyczy tego, jak dbałość o otoczenie bywa nieprzemyślana i może stać się zagrożeniem. Mamy bardzo ładne podwórko. Są drzewa, krzewy, teraz akurat kwitną trzy magnolie. Mamy też imponujacj wielkości trawnik, który jest oczkiem w głowie szefowej wspólnoty mieszkaniowej. Dbałość ta jest tak daleko posunięta, że nie może go dotknąć żadna ludzka stopa, o kole samochodowym nie wspominając. No i żeby trawnik przed owym kołem uchronić, ustawiono wzdłuż niego ciężkie, kamienne donice, w których latem rosną piękne pelargonie.
Wczoraj, obserwując manewry kierowcy karetki, zobaczyłam, jaką głupią decyzją było odgrodzenie trawnika i chodnika tymi donicami. Gdyby doszło do pożaru, nie ma możliwości, żeby pod blokiem mogły manewrować dwa samochody. Ubrany w ten kosmiczny kombinezon kierowca karetki dobre pięć minut poświęcił na to, żeby na wąskim chodniku zawrócić karetką i bezpiecznie ruszyć przed siebie. A w karetce był człowiek, dla ktorego być może każda minuta była cenna...
A ja siedzę i szyję te maseczki. W tym tygodniu "udziubałam" 160 sztuk.
Bądźcie zdrowi!🍀❤😷
sobota, 25 kwietnia 2020
środa, 22 kwietnia 2020
33. Wiosna
Wczoraj zauważyłam pierwsze zielone listki na żywopłocie czerwonych dębów. To niechybny znak, że wiosna zawitała do nas na dobre. Bardzo za nią tęskniłam. Za ciepłymi dniami, za wieczorami, kiedy można siedzieć przy otwartym balkonie, za zielenią za oknem.
Wczoraj, pierwszy raz od miesiąca byłam na spacerze. Nie, nie w parku, bo najbliższy jest dość daleko, a unikam przemieszczania się tramwajem. Spacerowałyśmy z przyjaciółką po... cmentarzu. I to było bardzo przyjemne.
Nie ma tego złego... Ograniczenia zwiazane z pandemią uczą nas doceniania prostych wolności. Cieszy zwykłe wyjscie do sklepu, spacer, spotkanie z sąsiadem. To nic, że z zamaskowanym.😷
Paradoksalnie nie mam teraz na nic czasu, choć prawie nie wychodzę z domu. Od rana siedzę przy maszynie i "produkuję" maseczki. Są już różne modele, a panie przebierają w kolorach i wzorach. Jedna z moich wnuczek stwierdziła, że rozważa noszenie maseczki nawet po pandemii, bo nikt jej teraz nie zarzuca, że ma niezadowoloną minę.
"- A ja, babciu, po prostu tak wyglądam."
Ja też snuję podobne rozważania, ale z nieco innego powodu.😉
Tu i tam słyszy się głosy, że to zasłanianie ust i nosa niczemu nie służy, ale gdyby tak faktycznie było, to chirurg operowałby bez maseczki.
A propos chirurg - dziś zadzwonili do mnie ze szpitala, że moja operacja jest przesunięta na 21 maja. Trochę mnie strach obleciał, bo do ponad 30% zakażeń dochodzi w szpitalach i przychodniach, ale może za miesiąc sytuacja się poprawi.
Bądźcie zdrowi!🍀🍀🍀
Wczoraj, pierwszy raz od miesiąca byłam na spacerze. Nie, nie w parku, bo najbliższy jest dość daleko, a unikam przemieszczania się tramwajem. Spacerowałyśmy z przyjaciółką po... cmentarzu. I to było bardzo przyjemne.
Nie ma tego złego... Ograniczenia zwiazane z pandemią uczą nas doceniania prostych wolności. Cieszy zwykłe wyjscie do sklepu, spacer, spotkanie z sąsiadem. To nic, że z zamaskowanym.😷
Paradoksalnie nie mam teraz na nic czasu, choć prawie nie wychodzę z domu. Od rana siedzę przy maszynie i "produkuję" maseczki. Są już różne modele, a panie przebierają w kolorach i wzorach. Jedna z moich wnuczek stwierdziła, że rozważa noszenie maseczki nawet po pandemii, bo nikt jej teraz nie zarzuca, że ma niezadowoloną minę.
"- A ja, babciu, po prostu tak wyglądam."
Ja też snuję podobne rozważania, ale z nieco innego powodu.😉
Tu i tam słyszy się głosy, że to zasłanianie ust i nosa niczemu nie służy, ale gdyby tak faktycznie było, to chirurg operowałby bez maseczki.
A propos chirurg - dziś zadzwonili do mnie ze szpitala, że moja operacja jest przesunięta na 21 maja. Trochę mnie strach obleciał, bo do ponad 30% zakażeń dochodzi w szpitalach i przychodniach, ale może za miesiąc sytuacja się poprawi.
Bądźcie zdrowi!🍀🍀🍀
poniedziałek, 13 kwietnia 2020
32. Być jak Kevin
Jestem jak Kevin - sama w domu. Dni zlewają się w jedno, bo jak ma być inaczej? Męczą mnie już rozmowy telefoniczne, bo ileż można?
Święta przedziwne, bo bez pisanek, bez święconki, ale za to z mszą rezurekcyjną transmitowaną z mojego kościoła na dolnośląskiej wsi. To jedyny kościół na świecie, w którym czuję się jak u siebie.
Sobotę i niedzielę prawie w całości spędziłam przy maszynie, szyjąc maseczki. Dziś mam przymusową przerwę w pracy, bo bezmyślnie założyłam stare nici i pogięłam obie zapasowe igły. Chciałam dobrać wszystko kolorystycznie i poległam. ;-)Jutro kupię nowe igły, a dziś zaprasuję sobie materiał, żeby jutro szycie szło szybciej. Może przywiozą mi ze sztabu pocięty materiał, to będę miała zajęcie na środę.
Trzymajcie się dzielnie i bądźcie zdrowi!
Święta przedziwne, bo bez pisanek, bez święconki, ale za to z mszą rezurekcyjną transmitowaną z mojego kościoła na dolnośląskiej wsi. To jedyny kościół na świecie, w którym czuję się jak u siebie.
Sobotę i niedzielę prawie w całości spędziłam przy maszynie, szyjąc maseczki. Dziś mam przymusową przerwę w pracy, bo bezmyślnie założyłam stare nici i pogięłam obie zapasowe igły. Chciałam dobrać wszystko kolorystycznie i poległam. ;-)Jutro kupię nowe igły, a dziś zaprasuję sobie materiał, żeby jutro szycie szło szybciej. Może przywiozą mi ze sztabu pocięty materiał, to będę miała zajęcie na środę.
Trzymajcie się dzielnie i bądźcie zdrowi!
wtorek, 7 kwietnia 2020
31. Dzień świstaka
Mam swój własny, osobisty dzień świstaka. Wy pewnie też. Co rano zastanawiam się, jaki to dzień tygodnia, bo każdy właściwie jest taki sam. Żeby nie zwariować, staram się, aby każdy był nieco inny. Jednego dnia piorę, innego prasuję, jaszcze kolejnego myję okna. Zwykle tylko jedno, bo pracy musi starczyć na długo.
Okazuje się, że nie można czytać cały dzień! Zwyczajnie oczy bolą, a i kręgosłup się buntuje.
Czas pandemii jest okresem, w którym dowiadujemy się komu tak naprawdę na nas zależy. Ci ludzie do nas dzwonią, odzywają się w mediach społecznościowych. Ja też często rozmawiam ze swoimi bliskimi.
Czas pandemii jest okresem popularności różnej maści i autoramentu teorii spiskowych. Jak zawsze winni są Żydzi, jakiś tajemniczy światowy rząd (a sądząc z różnych wypowiedzi jest ich co najmniej kilka), armia i kosmici. Nie mam ochoty ani siły tego czytać, oglądać, słuchać. Moje delikatne, bo skołatane nerwy tego nie wytrzymują.
Dziś moja średnia wnuczka kończy 14 lat. Przykro, że nie mogę jej tego dnia uściskać, ale cóż mogę na to poradzić? Nic. Za to wspominam tamten kwietniowy dzień.
Jeszcze był mój Tata. Miał przed sobą trzy tygodnie życia.
Tego dnia jechałam od niego do domu i co chwila rozmawiałam z synową, która wybierała się do lekarza. Po wizycie została w szpitalu i późnym wieczorem urodziła się Tysia. W chwili, gdy przychodziła na świat, ja rozmawiałam z kolegą z dalekiego Buenos Aires i to on był pierwszą osobą, z którą podzieliłam się tą wspaniałą wiadomością.
Dziś Tysia to wspaniała, mądra i piękna dziewczynka...
Również dziś urodziny obchodzi moja kuzynka. Kończy 60 lat, a ja dalej mówię do niej "Elżbieciu" - jak do małej dziewczynki.
Podniosła się po wielkiej tragedii, która spotkała ich kilka lat temu, kiedy spalił im się dom i zostali goli i bosi. Dzięki dobrym ludziom i swojej ciężkiej pracy mieszkają dziś w nowym, małym domku. Mają długi, które pewnie będą spłacać do śmierci, ale mają też dach nad głową.
Każdy dzień jest taki sam, ale każdy czymś się wyróżnia. Wspomnieniem, pogodą, rozmowami.
Zastanawiam się nad tym, co zrobię, kiedy to wszystko się skończy?
Okazuje się, że nie można czytać cały dzień! Zwyczajnie oczy bolą, a i kręgosłup się buntuje.
Czas pandemii jest okresem, w którym dowiadujemy się komu tak naprawdę na nas zależy. Ci ludzie do nas dzwonią, odzywają się w mediach społecznościowych. Ja też często rozmawiam ze swoimi bliskimi.
Czas pandemii jest okresem popularności różnej maści i autoramentu teorii spiskowych. Jak zawsze winni są Żydzi, jakiś tajemniczy światowy rząd (a sądząc z różnych wypowiedzi jest ich co najmniej kilka), armia i kosmici. Nie mam ochoty ani siły tego czytać, oglądać, słuchać. Moje delikatne, bo skołatane nerwy tego nie wytrzymują.
Dziś moja średnia wnuczka kończy 14 lat. Przykro, że nie mogę jej tego dnia uściskać, ale cóż mogę na to poradzić? Nic. Za to wspominam tamten kwietniowy dzień.
Jeszcze był mój Tata. Miał przed sobą trzy tygodnie życia.
Tego dnia jechałam od niego do domu i co chwila rozmawiałam z synową, która wybierała się do lekarza. Po wizycie została w szpitalu i późnym wieczorem urodziła się Tysia. W chwili, gdy przychodziła na świat, ja rozmawiałam z kolegą z dalekiego Buenos Aires i to on był pierwszą osobą, z którą podzieliłam się tą wspaniałą wiadomością.
Dziś Tysia to wspaniała, mądra i piękna dziewczynka...
Również dziś urodziny obchodzi moja kuzynka. Kończy 60 lat, a ja dalej mówię do niej "Elżbieciu" - jak do małej dziewczynki.
Podniosła się po wielkiej tragedii, która spotkała ich kilka lat temu, kiedy spalił im się dom i zostali goli i bosi. Dzięki dobrym ludziom i swojej ciężkiej pracy mieszkają dziś w nowym, małym domku. Mają długi, które pewnie będą spłacać do śmierci, ale mają też dach nad głową.
Każdy dzień jest taki sam, ale każdy czymś się wyróżnia. Wspomnieniem, pogodą, rozmowami.
Zastanawiam się nad tym, co zrobię, kiedy to wszystko się skończy?
Subskrybuj:
Posty (Atom)