Byłam już zmęczona pracą, więc dwa wolne dni bardzo mi się przydadzą. Dzisiejszy poranek spędziłam z przyjaciółką, z którą mieszkam drzwi w drzwi. Wypiłyśmy kawę, porozmawiałyśmy o tym i owym, unikając aktualnych tematów. Nieczęsto mamy czas dla siebie, bo ona pracuje za granicą i rzadko jest w domu.
Po południu miałam ochotę wybrać się z najstarszą wnuczką do jakiejś fajnej restauracji na obiad, ale Maja nie chciała wychodzić z domu. Przyjechała do mnie i aż do kolacji konsekwentnie odmawiała jedzenia. Za to miałyśmy okazję do długiej rozmowy. W ubiegłym tygodniu musiała stawić czoła bardzo trudnej sytuacji. Nieoczekiwanie zmarł jej dobry kolega, a może nawet przyjaciel - bardzo młody i bardzo pogubiony człowiek. W tym wieku trudno sobie poradzić z odejściem bliskiej osoby, trudno to zrozumieć i zaakceptować, dlatego dzisiejsze popołudnie upłynęło nam na wspominaniu, rozważaniach o sprawach trudnych i ostatecznych. Tak się złożyło, że nie ma teraz rodziców Młodej i to mnie przypadło w udziale przejście z nią przez ten trudny czas.
Z przerażeniem patrzę na moją martwą rzekę... Zawsze uspokajał mnie jej widok. Lubiłam popłynąć stateczkiem na wyspę Grodzką, patrzeć na światła odbijające się w wodzie. Rzeka wydawała się być wieczną. Zawsze była i zawsze będzie, no bo jak inaczej? A teraz umiera na naszych oczach...
Nigdy nie zrozumiem tego, kto doprowadził do tej śmierci. Czy to bezmyślność? Poczucie bezkarności? Bezbrzeżna głupota? Nie ma kary dla tego człowieka. I jak zwykle w takich sytuacjach - premier jest na urlopie, rybie truchła wyławiają z rzeki zwykli ludzie, którzy nie mają wiedzy o tym, z czym się stykają, wojewodowie mówią jedno, a samorządowcy drugie. Oczywiście nikt nie jest w stanie powiedzieć, co za świństwo zabija wszystko, co żywe, ale "badania trwają". Jedyne wiadomości na ten temat płyną z Niemiec.
Żyjemy w strasznych czasach - pandemia, wojna, susza, katastrofa ekologiczna... Ale trzeba żyć. Jakoś. Dalej pracuję, jeżdżę autobusem, przygotowuję lekcje dla kursantów, spotykam się ze znajomymi, kupiłam sobie trzy sukienki...
„Śmiejmy się! Kto wie czy świat potrwa jeszcze trzy tygodnie?“ — Pierre Beaumarchais
No właśnie....mimo wszystko jakoś trzeba żyć. I zachować normalność. A także pomagać dzieciom i wnukom których dotykają różne nieszczęścia.
OdpowiedzUsuńPrzytulam serdecznie Halinko...
Na szczęcie wnuki też potrafią pomóc, jeśli tego potrzebuję.
UsuńSerdeczności, Jagódko! :)))
Spędziłam trochę czasu na bulwarach i na Wałach- rzeka wyglądała tak spokojnie, jakby żadnej katastrofy nie było, choć ruch jednostek pływający niewielki. Tak czy inaczej, to co się zadziało i dzieje jest draństwem!
OdpowiedzUsuńDobrze, że Młoda ma wsparcie w trudnych chwilach.
No i te sukienki :) Wprawdzie ja kupiłam sobie tylko jedną i to na początku sezonu, ale że miałam okazję ją założyć po raz pierwszy dopiero wczoraj, więc stwierdzam, że to był zakup wystarczający ;)
Uściski :)
Na stare lata polubiłam sukienki i kupuję je wręcz nałogowo. Z tych trzech dwie są takie już bardziej na jesień.😉
UsuńNa szczęście te wszystkie święta ryby wyławiają przed Szczecinem, ale nie wiadomo, co płynie w rzece. 😪
Buziaki!🥰🥰🥰