Dziś po południu nareszcie mogłam spokojnie do Was zajrzeć, bo przez dwa tygodnie ledwo rzucałam okiem na tytuły.
Zajęcia z dentystami to już przeszłość. Oczywiście nie obyło się bez problemów. Cały, misternie przygotowany plan zajęć runął, bo siedemioro z dziesieciorga osób utknęło w korku na S3. Dojechali dopiero po południu. Głodni, zmęczeni, ale w dobrych nastrojach. Chociaż tyle.
Potem był cały tydzień normalnej pracy, zakończony w piątek przedegzaminacyjnym szkoleniem, a w weekend egzamin. Nie wiem, kto bardziej się go obawia - egzaminatorzy czy zdający. Z naszej strony zawsze jest obawa, że coś nie zadziała - nie da się odtworzyć nagrania, wyłączą prąd albo ktoś zemdleje, dostanie ataku paniki albo wydarzy się coś jeszcze bardziej nieoczekiwanego. Nogi się pode mną ugięły, kiedy z sali, jeszcze przed otwarciem pakietów z zadaniami, wyszedł jeden z moich kursantów. Taki właśnie - sorki za słowo - rzygający ze stresu. Nie wytrzymał napięcia i chciał zrezygnować z egzaminu. Na szczęście zaopiekował się nim jeden z organizatorów i namówił do powrotu na salę. No i chłopak ma to już za sobą.
Od poniedziałku zaczęło się sprawdzanie prac pisemnych. Z reguły po 6-7godzin dziennie. Czego to obcokrajowcy nie napiszą! Chyba lepiej, żeby nikt tego nie wiedział.😉
Jutro niedziela. Pierwszy wolny dzień od dwóch tygodni. Obudzę się, kiedy będę wyspana, zjem śniadanie, a potem normalny obiad, poczytam, może obejrzę coś w telewizji, spokojnie przygotuję sobie lekcję na poniedziałek. Odpocznę.
W przyszłym tygodniu skończymy sprawdzanie i wszystko wróci do normy. Aż do lutego. Wtedy będzie kolejna sesja.😃
A tymczasem zapukała do nas zima. Pierwszy raz zamarzły kałuże. Fajnie by było, gdyby nie dokuczliwy wiatr. Tyle dobrze, że śnieg nie pada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz