Poszłam do lekarza, bo mi się tabletki kończą, a telefonicznych porad u niego nie ma. Trzeba się pojawić osobiście. Doktor zadał standardowe pytanie "Jak tam u pani"?, usłyszał szczerą odpowiedź, że "Do dupy", poczym przeszliśmy do omawiania naszych wrażeń z wystawy obrazów. W końcu Pan zapytał, co mi się skończyło i miał szczery zamiar wypisać mi receptę, kiedy okazało się, że Internet nie działa. No i powstal problem. Doktor poczuł się kompletnie bezradny. Śmiesznie to wyglądało, jak się miotał. W końcu podpowiedziałam mu, żeby może zajrzał do mojej papierowej karty bo tam powinno być zanotowane jaki lek przyjmuję. Teraz czekam na info z IKP, że recepta już jest.
Nie ma neta, nie ma leczenia.