Pamiętam, że w dzieciństwie przerażały mnie opowieści taty o diagnostyce chorób żołądka. Wojnę spędził jako przymusowy robotnik gdzieś koło Hanoweru, karmiony był mało wykwintnym jedzeniem w niedużych porcjach, w wyniku czego przez resztę życia cierpiał na dokuczliwe choroby. Leczenie było dość nieprzyjemne i mało skuteczne, a badania paskudne, za to relacje taty barwne i dokładne. W efekcie skóra mi cierpła na samą myśl, że mnie by coś takiego mało spotkać. Jakieś 20, a może i więcej lat temu dostałam skierowanie na gastroskopię. Poszłam, bo musiałam. Szczegółów Wam oszczędzę, ale przeżycie było hardcorowe! Zapomnieć tego się nie da. Dziś byłam drugi raz. Tym razem prywatnie i w znieczuleniu ogólnym. Cóż za komfort! Miła ekipa, pełen profesjonalizm i słodki sen w czasie, kiedy pani doktor gmerała mi w żołądku i przyległościach. Wprawdzie lekko się skompromitowałam przed wnuczką, która mi towarzyszyła, bo po wybudzeniu plotłam jakieś bzdury kompletnie bez związku z sytuacją, ale co tam! Zdradziłam tajemnicę służbową, bo wypaplałam, kto zdał egzamin.😂
Wynik badania taki sobie. Spodziewałam się tego, bo jak coś boli, to zwykle nie bez powodu. Trzeba iść do rodzinnej i niech ona się tym martwi.
Postęp medycyny obserwuje się we wszystkich dziedzinach. W diagnostyce również. Szkoda tylko, że NFZ nie oferuje pełnego dostępu do komfortu, który mają w ofercie prywatne placówki. Jednak za komfort w czasie tego badania jestem w stanie dać ostatnie pieniądze.