Po majówce potrzebny jest tydzień na adaptację do nowych warunków życia. Nie byłam dziś pewna , jaki mamy dzień, bo jeszcze mam majówkowy zawrót głowy. Na szczęście goście, którzy do nas przyjechali, wynajęli sobie apartament w centrum i dzięki temu odpadła mi logistyka poscielowo-sypialniana i kolejki do łazienki. Wynajem krótkotrwały jest świetnym rozwiązaniem, gdy przyjmujący gości ma do dyspozycji 56 m kw.
Było super. W czwartek przegoniłam chłopaków po mieście, bo M. był u nas pierwszy raz a A. przyjechał po dziesięciu latach. A. jest synem mojego byłego szwagra, a M. to jego życiowy partner. Majówkowa wizyta była oficjalnym wyjściem z szafy. Kamień z serca, bo nie jestem zwolenniczką dulszczyzny i akceptuję ludzi takimi, jacy są. Poza tym ukrywanie się ze swoim szczęściem jest dla mnie czymś, co to szczęście częściowo odbiera. Głupie to jest i tyle.
W piątek byłam u rodzinnej z wynikami z gastro. W aptece zostawiłam kilkaset złotych, a od pani doktor usłyszałam o skutkach ubocznych działania leków. Łatwo nie będzie, ale nie ja pierwsza ani ostatnia.
Sobota i niedziela były dniami rodzinnych spotkań. Pierwszego dnia przyjechał syn z rodziną, żeby poznać M. Dzieciaki nie znały żadnego z nich, więc było ciche dopytywanie w kuchni: "Babcia, a który to jest ten wujko-kuzyn"? Siedzieliśmy przy kolacji w absolutnie luźnej, serdecznej i rodzinnej atmosferze, a ja byłam szczęśliwa, że doszedł nam przesympatyczny członek rodziny. W niedzielę chłopaki pojechały do siebie, syn bladym świtem ruszył w kolejną służbową podróż, a my, z synową i wnukami zjedliśmy wspólny obiad okraszony ploteczkami i nerwami Średniej, która w poniedziałek zdawała maturę. Plany dotyczące wyników ma bardzo ambitne i odpowiedni do tego poziom stresu.
No i przyszedł poniedziałek. Praca, wizyta u mojego ulubionego psychiatry, potem kolejne zajęcia i zakupy w aptece. Wyszłam z całym plecakiem pudełeczek z moim "kosmicznym jedzeniem". 🙈 To kolejna oznaka starości albo upływającego czasu - jak kto woli.
Majówka była bardzo udana, ale nic a nic nie odpoczęłam. Potrzebuję ciszy, spokoju i odrobiny samotności, żeby złapać oddech, a było gwarno, wesoło, gadatliwie i ludnie. Ale nie żałuję, bo naprawdę było cudnie.😀
Wyjście z szafy w rodzinnej atmosferze to fajna sprawa, chociaż nie każdy ma tyle szczęścia, żeby móc sobie w Polsce na to pozwolić.
OdpowiedzUsuńMasz rację. Niestety, żyjemy w dziwnym kraju, gdzie mąż maltretujacy rodzinę nie budzi zbytniego oburzenia, a zgodnie żyjąca para damsko-damska czy męsko-męska jest odsądzana od czci i wiary.
UsuńSpodobało mi się to określenie, wyjście z szafy.
OdpowiedzUsuńComing out jest takie... nie nadęta, ale dla mnie ma jakieś takie znaczenie, że jest się w jakimś niby obowiązku, coś o sobie tłumaczyć.
Miejcie wiele radości z nowym członkiem rodziny!
Odkąd do mojego Biso w minimalnej dawce dostałam Rosu też w minimalnej dawce, poczułam się lekko nadepnieta na honor mniemanej wiecznej młodości, no bo jak to tak to?
😅
Nowy członek rodziny bardzo przypadł wszystkim do gustu, bo okazał się przemiłym facetem.
UsuńOj, znam to nadepnięcie na honor! Boli bardziej, niż kopnięcie w kostkę.😉
Bardzo fajnie czyta się takie optymistyczne teksty o rodzinie. Zgodna, szczęśliwa rodzina to niebywałe bogactwo!
OdpowiedzUsuńJak w każdej rodzinie i u nas bywa różnie, ale nie ma konfliktów, kłótni. Niestety, nie każdy wujek wie wszystko o wszystkich, bo nie ma sensu tłumaczyć mu, że biel ma różne odcienie, a miłość nie zna granic.
OdpowiedzUsuńCzasami taka intensywna majówka jest konieczna aby było po czym odpoczywać:-))
OdpowiedzUsuńI ja zostawiam zawsze w aptece worek pieniędzy. I na dodatek chyba mi się żołądek buntuje od tych lekarstw...
Przytulanki Halinko :-)
Skąd ja to znam? Jestem na etapie leczenia żołądka.
UsuńBuziaki, Jagódko!😘