... odchodzić skłócony z bliskimi. Strasznie mi smutno, że odeszła, a przykro mi, bo poszła TAM pełna złości.
R.I.P. 🖤
... odchodzić skłócony z bliskimi. Strasznie mi smutno, że odeszła, a przykro mi, bo poszła TAM pełna złości.
R.I.P. 🖤
Lubię ten moment, kiedy przychodzę do pracy i czekam na kursanta. Jest cicho. W całym dużym budynku jest tylko kilka osób. Wchodzę do sali, zapalam światło, wstawiam wodę na kawę. Podchodzę do okna. Po drugiej stronie wąskiej uliczki, w budynku szkoły muzycznej, jeszcze jest ciemno. Dopiero za chwilę pojawią się uczniowie. Ktoś usiądzie w ławce, ktoś przy fortepianie... Zacznie się dzień... Za sześć minut przyjdzie Pan Bogdan, zrobimy sobie kawę i będziemy czytać i analizować tekst o tym, że "Pieniądze szczęścia nie dają". Rzeczowniki "pieniądz", "miesiąc" i "ksiądz" wymagają wielu ćwiczeń.
Dobrego dnia!🍀🙂❤
Poszłam dziś do osiedlowego warzywniaka. Klientka przede mną kupowała ziemniaki i jeszcze coś. Nie pamiętam co. Rachunek wynosił 17, 80. Pani chciała zapłacić telefonem. Okazało się, że ma na karcie 17.40 i ani grosza więcej. Poprosiła sprzedawcę, żeby wyjął z torebki dwa ziemniaki...
Znam tę Panią z widzenia. Wiem, że ma niewielkie mieszkanie, pracuje w Makro, ma chyba dwoje dzieci.
W tym roku dość wcześnie poczułam na klatce schodowej zapach gotowanej kiszonej kapusty. Niechybny znak, że idą święta. I mnie już pora zacząć o nich myśleć, bo w tym roku Wigilia będzie u nas. Rok temu święta zostały odwołane przez chorobę w rodzinie. Covid dopadł wtedy Najstarszą i po raz kolejny mieliśmy video święta. W tym roku będziemy w komplecie, bo mój osobisty mąż już za tydzień na stałe wraca do kraju! Po ośmiu latach!
Teraz pora na pisane listów do Mikołaja😉 i robienie zakupów. Pierwszym zakupem będzie na pewno kiszona kapusta na pierogi. Zrobię ich pewnie kilkaset sztuk, żeby nie zabrakło. Do tego uszka do barszczu w podobnej ilości. Przygotowaniem reszty dań podzielimy się z synową.
Mimo wszystko będą to trochę smutne święta, bo w tym roku ubyło w naszej rodzinie jednej Osoby. Jednej, ale dla mnie bardzo ważnej. Cóż... Życie...
Póki co, cieszymy się codziennością, która bywa ciepła, miła, a czasem zabawna. Dziś odwiedziła mnie Najstarsza, z którą od czasu do czasu spędzam popołudnie na ploteczkach. Kilka dni temu Najmłodszy pokazał, że rośnie nam zakręcony profesor - przyszedł ze szkoły w jednym kapciu, w jednym bucie. Bo zagadał się z kolegą. Ani śnieg, ani błoto, ani mokra stopa jakoś mu nie przeszkadzały.😃
Synowa zaczęła sezon zimowego pływania. Wyobrażacie sobie, że można o tej porze roku pływać w jeziorze? I na dodatek mieć z tego przyjemność? I dobywać pierwsze miejsca w takich zawodach? Podziwiam ją i... zazdroszczę.
Jakoś w tym roku jesień nastraja mnie optymistycznie.😀
Kolejny tydzień przede mną. Też długi i wypełniony pracą. Na dodatek jesienny. Ale nie narzekam. Bogu, albo jakiejś innej sile wyższej dzięki, jesteśmy zdrowi, mamy pracę , dach nad głową i pełną lodówkę. O ile nie zapomnimy zrobić zakupów. Ale mamy gdzie i za co je zrobić. Jak wszyscy mamy trochę zmartwień, ale oby tylko takie były.
Dobrego tygodnia!💗🍀
Stokrotka zapytała mnie, czy ciągle jestem taka zapracowana. Niestety, jestem. Prowadzę zajęcia w moich grupach, a mam ich pięć. Z dwiema osobami mam zajęcia indywidualne. W poprzednim i w tym tygodniu zastępuję koleżankę, która ma urlop, a w cały przyszły tydzień będę miała zajęcia z przyszłymi studentami jednej z naszych wyższych uczelni. Zajęcia mam w trzech miejscach i zdarza mi się biegać w tę i z powrotem. Codziennie kończę o... 18.30. Nie! Przepraszam! W sobotę pracuję tylko do 15.45.🙆 Nigdy tyle nie pracowałam, ale też nigdy nie pracowałam z ludźmi, którzy chcą się uczyć. Bo z dzieciakami w szkole to wiecie, jak jest. To, co teraz robię, to zupełnie inny rodzaj nauczania. Inna metodyka, inny cel, inni ludzie.
Tak, jestem zmęczona. Tak, wiem, trzeba się oszczędzać i dbać o zdrowie, jeść i wysypiać się. Za dwa tygodnie będę miała tylko moje grupy, będę zaczynała pracę około 10.00 i nareszcie odpocznę. Jak długo będą chętni do nauki polskiego? Trudno powiedzieć. Nie wiem, jak długo będę pracować. Pewnie dopóki dam radę i dopóki będą mnie chcieli.
A jutro rano czeka mnie grupa Ukraińców, potem pewna pani z Portugalii, potem znowu Ukraińcy i na koniec Meksykanin i Włoszka, czyli narzędnik liczby mnogiej, utrwalenie odmiany rzeczowników, nazwy miesięcy, rozmowy o pogodzie i czas przyszły. Od 9.15 do 20.00 z małymi przerwami.☕🍩 A o 20.00 przyjedzie po mnie mąż.😀
Dlaczego wychodząc dziś do pracy nie wzięłam ze sobą parasolki? Przecież zapowiadali deszcz, a tuż przed moim wyjściem słońce przykryły chmury, a niebo zaczęło mruczeć. Po tylu upalnych dniach deszcz wydawał się czymś nierzeczywistym. A jednak! Zanim dotarłam do autobusu, zaczęło padać, a potem po prostu lało! Przezorni wyciągnęli parasole, a niepoprawni optymiści mokli. Mnie udało się schować przed ulewą w autobusie. Zanim dojechałam do Bramy Portowej, czyli centrum miasta, deszcz nieco zelżał, ale mój optymizm i wiara w słoneczną pogodę jakby trochę osłabła, więc zajrzałam do Rossmanna i za jedne 17,99 kupiłam śliczną, malinową parasolkę. ☂️
W drodze powrotnej już nie mokłam.☔
Teraz niebo znowu mruczy, a deszcz pada równo i monotonnie. Nareszcie jest czym oddychać. Jest późna noc. Popijam herbatę z limonką słucham deszczu i czytam. Dobrze jest nie musieć wstawać rano. Jutro idę do pracy dopiero na 15.15. To ostatni taki luźny dzień. W sobotę czeka mnie osiem godzin, a od poniedziałku będę w domu od czasu do czasu.😉
Byłam już zmęczona pracą, więc dwa wolne dni bardzo mi się przydadzą. Dzisiejszy poranek spędziłam z przyjaciółką, z którą mieszkam drzwi w drzwi. Wypiłyśmy kawę, porozmawiałyśmy o tym i owym, unikając aktualnych tematów. Nieczęsto mamy czas dla siebie, bo ona pracuje za granicą i rzadko jest w domu.
Po południu miałam ochotę wybrać się z najstarszą wnuczką do jakiejś fajnej restauracji na obiad, ale Maja nie chciała wychodzić z domu. Przyjechała do mnie i aż do kolacji konsekwentnie odmawiała jedzenia. Za to miałyśmy okazję do długiej rozmowy. W ubiegłym tygodniu musiała stawić czoła bardzo trudnej sytuacji. Nieoczekiwanie zmarł jej dobry kolega, a może nawet przyjaciel - bardzo młody i bardzo pogubiony człowiek. W tym wieku trudno sobie poradzić z odejściem bliskiej osoby, trudno to zrozumieć i zaakceptować, dlatego dzisiejsze popołudnie upłynęło nam na wspominaniu, rozważaniach o sprawach trudnych i ostatecznych. Tak się złożyło, że nie ma teraz rodziców Młodej i to mnie przypadło w udziale przejście z nią przez ten trudny czas.
Z przerażeniem patrzę na moją martwą rzekę... Zawsze uspokajał mnie jej widok. Lubiłam popłynąć stateczkiem na wyspę Grodzką, patrzeć na światła odbijające się w wodzie. Rzeka wydawała się być wieczną. Zawsze była i zawsze będzie, no bo jak inaczej? A teraz umiera na naszych oczach...
Nigdy nie zrozumiem tego, kto doprowadził do tej śmierci. Czy to bezmyślność? Poczucie bezkarności? Bezbrzeżna głupota? Nie ma kary dla tego człowieka. I jak zwykle w takich sytuacjach - premier jest na urlopie, rybie truchła wyławiają z rzeki zwykli ludzie, którzy nie mają wiedzy o tym, z czym się stykają, wojewodowie mówią jedno, a samorządowcy drugie. Oczywiście nikt nie jest w stanie powiedzieć, co za świństwo zabija wszystko, co żywe, ale "badania trwają". Jedyne wiadomości na ten temat płyną z Niemiec.
Żyjemy w strasznych czasach - pandemia, wojna, susza, katastrofa ekologiczna... Ale trzeba żyć. Jakoś. Dalej pracuję, jeżdżę autobusem, przygotowuję lekcje dla kursantów, spotykam się ze znajomymi, kupiłam sobie trzy sukienki...
„Śmiejmy się! Kto wie czy świat potrwa jeszcze trzy tygodnie?“ — Pierre Beaumarchais
Żyję. Czasem jakby w innej rzeczywistości, ale żyję. Chyba nigdy nie pracowałam tak intensywnie, jak teraz. I nigdy tyle nie zarabiałam. Niespodziewanie przydaje mi się znajomość języka rosyjskiego, który przez lata tkwił w mojej głowie zupełnie bezużyteczny. Są chwile, kiedy nie wiem, czy mówię po polsku, rosyjsku czy ukraińsku. Tak, zaczęłam posługiwać się mową sąsiadów. Wchłonęłam ich język tak, jak oni wchłaniają nasz. Taka sąsiedzka osmoza. Niestety, wchłaniam też emocje, a te są trudne.
Zaglądam na Wasze blogi, ale czasem po prostu nie mam siły, żeby komentować. Za chwilę biegnę na zajęcia. Dziś dwie grupy, każda po 180 minut. Będzie biernik rzeczowników i przymiotników w liczbie pojedynczej i mianownik rzeczowników niemęskoosobowych w liczbie mnogiej. A wszystko w lekkiej i przystępnej formie. Mam nadzieję, że w przystępnej.
Dobrej końcówki lata! Myślę o Was często, dobrze Wam życzę, a teraz mocno, mocno ściskam!💕💕💕💙💛
Gorący poranek. Powietrze aż gęste. Wracam ze sklepu obładowana zakupami. Idę nieśpiesznie, bo torby ciężkie i ten upał... Zewsząd docierają do mnie różne dźwięki i zapachy. Wszystko kwitnie, a na osiedlowym boisku ktoś kosi trawę. Traktor terkocze. Za nim unosi się chmura kurzu.
Przymykam oczy i znowu mam pięć - sześć lat. Siedzę na łące. W oddali słyszę traktor. Pewnie ktoś kosi łąkę, bo to czerwiec. Pachnie dziki bez. Jego krzewy mieszają się z tarniną i dziką różą, tworząc nieprzebrany gąszcz. Przede mną, na łące pasie się nasza krowa. Jest biała i nazywa się Lalka. Nikt we wsi nie ma białej krowy. W oddali widać prostą, asfaltową drogę wysadzaną lipami. Lipy też pachną i buczą. To pszczoły zbierają nektar. Z łąki tego nie czuć ani nie słychać, ale wiem, że tak jest...
Otwieram oczy. Trzeba uważać, bo chodnik jest stary i zniszczony, więc łatwo się potknąć. Krzak dzikiego bzu jest ogromny. Jego korona sięga drugiego piętra wieżowca, obok którego rośnie. Idę do domu. Trzeba zrobić obiad, a potem wybieram się z wnuczkiem do katedry. Będziemy oglądać miasto z punktu widokowego na szczycie katedralnej wieży.
Różne mamy magdalenki...
Pochłonęła mnie praca. Rok temu odkryłam nową pasję, w której mogę wykorzystać moje zawodowe doświadczenie i dawno zapomniane wykształcenie. Uczę polskiego jako języka obcego i cieszy mnie ta robota jak mało co. Wyobraźcie sobie chłopaka, który przychodzi do mnie pierwszy raz i ledwo potrafi wydukać "dzień dobry ", a po dwóch miesiącach jest w stanie iść na rozmowę o pracę i dzieki temu zaczyna zarabiać dobre pieniądze, a pracodawcy chwalą się, że zdobyli utalentowanego pracownika! Jestem z niego taka dumna!
Biegam z zajęć na zajęcia. W sumie prowadzę w cztery ukraińskie grupy na różnym poziomie zaawansowania. Ludzie chcą pracować, muszą rozmawiać z nauczycielami swoich dzieci, chcą oglądać polską telewizję, a dzieciaki od września pójdą do polskich publicznych szkół.
Jednym jest łatwiej, innym trudniej, ale generalnie dorośli bardzo się starają, a młodzież nie bardzo. Ot, jeszcze jeden kurs, na który kazano im chodzić. Jeszcze nie rozumieją co ich czeka w szkole, wypierają prawdę, że będą tu mieszkać i żyć, bo tam, skąd przyjechali życia już nie ma. Okres młodzieńczego buntu przypadł im na straszne czasy...
Ale są też zabawne historie. Przychodzi na lekcję Natasza, która niedawno zaczęła pracować i pyta, czy powszechnie znane słowa "k...a", "ja p......ę", tudzież wyrażenie "ten stary ch.j" są jakoś szczególnie popularne i ważne, bo "Pani Martą ciągle ich używa". Pani Marta to szefowa Nataszy. 😀
No więc, nie! Nie używaj tych słów, Natasza!😀
Jutro 1. maja. Moja ukochana Ciocia skończy 81 lat. To najmłodsza siostra mojej Mamy. Ma dwie córki, przeżyła jedynego syna, niedawno powitała na świecie swoje kolejne prawnuki - bliźnięta. Całe życie ciężko pracowała na godpodarstwie i zawsze wychowywała jakieś dzieci. Najpierw, jako bardzo młoda dziewczyna, przejęła opiekę nade mną. Potem urodziła trójkę swoich dzieci, a potem opiekowała się wnukami. Dziś ma pięcioro prawnuków i wszyscy ją uwielbiamy. Jest niezwykle dobrą i ciepłą kobietą. Martwi się o nas na zapas, dba ze wszystkich sił, a my staramy się jej za to odwdzięczyć każdego dnia.
Mam nadzieję, że będzie żyła długo i szczęśliwie. Jutro zadzwonię do niej nie jak zwykle w niedzielę o 18.00, ale z samego rana. Muszę być z życzeniami pierwsza.😉 I jak zwykle powiem, że kocham ją nad życie. Jej starsza córka, a moja serdeczna przyjaciółka zawsze, żartując, spiera się ze mną, że ona kocha naszą Jancię bardziej, a ja jej na to, że ja dłużej o całe sześć lat.😉 I w ten sposób jesteśmy kwita.😀
Maj to początek sezonu grillowego. Nie przepadam za tym sposobem biesiadowania, ale jutrzejsze popołudnie spędzę ze znajomymi przy grillu w ogródku... Domku Grabarza.🙈😉
Miłej majówki! Niech Wam słonko radośnie świecie, a mlecze i stokrotki cieszą oczy!🌞🦋🌷
... żeby już w końcu było ciepło;
... żeby mi się nie chciało ciągle spać;
... żebym mogła trochę odpocząć;
... żebym mogła pojechać dokądś choćby na trzy dni;
... żeby mi kosy (a może to nie kosy?) nocą za oknem nie śpiewały, bo ich piękne trele bardzo smutno mi się kojarzą...
Wczoraj, w punkcie pomocy uchodźcom na Dworcu Głównym w moim Dużym Mieście, do naszej lady, przy której wydajemy kawę, herbatę i zupę, podeszła dziewczynka w czerwonej kurteczce. Stanęła i patrzyła nieśmiało na wolontariuszki.
Podeszłam do niej...
- Skąd przyjechałaś?
- Z Ukrainy.
- A gdzie mieszkasz?
- Koło takiego dużego sklepu.
- A jak masz na imię?
- Polina.
- Masz siedem lat?
- Nie! Tylko pięć!
- O! To pewnie chodzisz do przedszkola?
- Już nie. Moje przedszkole jest zburzone. Jego już nie ma. Widziałam, że nie ma.
***
Imieniny u Ryszarda. Stół zastawiony, a przy stole toczą się rozmowy. Oczywiście o polityce.
W końcu zniecierpliwiona Pani Domu zdecydowanie kończy dyskusję słowami:
" Przestańcie w końcu żyć w wirtualnym świecie. Co Was obchodzi jakaś tam wojna."
Reszty słów nie przytoczę, bo mnie po prostu bolą.
***
Nie mam zbyt wielu znajomych na fb, ale trochę ich na tej liście jest. Wczoraj zamieściłam tekst o tym, że potrzebny jest dach nad głową dla matki z czwórka dzieci. Trzy córki i ośmioletni chłopczyk z dziecięcym porażeniem mózgowym. Matka od Mariupola do Szczecina podróżowała z tym dzieckiem na rękach. Ojciec, policjant, walczy na wojnie.
Zamieściłam post i... cisza...
***
Życzę Wam wszystkim radosnych Świąt Wielkanocnych! Niech przyniosą wiarę w Człowieka i nadzieję na lepsze jutro. 🐣🐥🐇🐥🐣
Przeczytałam w necie, że zmarł Żyrinowski. Jeden z bardziej znanych rosyjskich polityków. I naszły mnie takie różne refleksje...
Wychowano mnie w szacunku do śmierci. Uczono, że każdy ma bliskich, dla których jest kimś ważnym, kochanym, a śmierć jest ostateczna. Nauczono, żeby nikogo nie osądzać, bo nie znamy czyjegoś życia, traum, nieszczęść, jakie go dotknęły. Dlatego, kiedy odchodził ktoś, kto nie był wzorem cnót, oddawałam mu ostatnią posługę z szacunku do śmierci. Do tego odchodzenia, które stało się o udziałem zmarłego. Do tej ostateczności.
Tak było z moim bratem, z kilkoma znajomymi... Można szanować majestat śmierci, nie szanując człowieka, który umarł. Można nie szanować człowieka i jednocześnie starać się go zrozumieć. Co nie znaczy, żeby usprawiedliwiać, to co robił.
W Ukrainie doszło do ludobójstwa, nad którym nigdy nie przejdziemy do porządku dziennego. Widząc na zdjęciu uśmiechniętego dwudziestoletniego barbarzyńcę, myślę o jego domu rodzinnym, o jego matce i zastanawiam się, co go tak ukształtowało, że jest pełen nienawiści, która każe mu mordować kobiety, starców, dzieci. Myślę też o tych, którzy zginęli z jego ręki. Czy wszyscy swoim życiem zapracowali sobie na szczerą łzę bliskich? Czy może ktoś po śmierci ofiary barbarzyńcy poczuł ulgę? Czy to coś zmienia w naszym myśleniu o tych zamordowanych?
Nic nie jest tylko czarne albo tylko białe. Nawet śmierć...
Nam wrażenie, że ostatnie dwa tygodnie to jakaś czarna dziura czy inna wyrwa w moim życiorysie. Niby lekko przeszłam ten covid, ale chyba jednak nie do końca.😉 Na szczęście dziś zobaczyłam na teście jedną kreskę! Znaczy się negative! Hurra!
Z tej radości wzięłam się za prasowanie tego, go moja Candy była łaskawa wyprać w tym tygodniu, ale ponieważ prasowanie to dla mnie relaks i przyjemność, to część tej partaninki zostawiłam sobie na jutro.😉
Kiedy już powiesiłam na balkonowej suszarce kolejne pranie, zapragnęłam w końcu wyjść na dwór. Pierwszy raz od dwóch tygodni! Była taka cudna pogoda, słonko świeciło, ptaszory darły się jak opętane, więc postanowiłam zrobić sobie wycieczkę... z plastikami do śmietnika. Dwa piętra w dół, pięć klatek schodowych w jedną stronę i tyleż z powrotem. Dałam radę. Ale odpoczywałam potem dobre pół godziny. Najwidoczniej cała moja kondycja została pochłonięta przez covidową czarną dziurę.😪
Dobrej wiosny! Niech przyniesie nadzieję!
🌞🦋🌷
To, że covid kiedyś mnie dopadnie, było statystycznie pewne. Oczywiście jestem zaszczepiona trzy razy, więc wierzyłam, że przejdę to dziadostwo w miarę szybko i łagodnie. To pierwsze faktycznie się sprawdziło. Wysoką gorączkę miałam chyba dwa dni. Krótko, ale z przytupem, bo ponoć bredziłam coś... po rosyjsku.😉
Potem nastąpił etap paskudnego kaszlu i takiego bólu gardła, jakiego jeszcze nigdy nie doświadczyłam. Płakać mi się chciało z bezsilności, bo żaden lek nie pomagał. Na koniec udekorowała mnie opryszczka, która pewnie będzie się goiła ze dwa tygodnie.
Efekt końcowy to waga mniejsza o trzy kilogramy - dieta płynna czyni cuda. Szczególne właściwości odchudzające ma woda z cytryną.😀
Ale najważniejszy był test z przyjaźni.❤
Wszyscy moi studenci chcieli mi robić zakupy! Są naprawdę kochani!
Na szczęście nie musieliśmy nikogo z nich fatygować, bo mamy niezawodną przyjaciółkę, która mieszka z nami drzwi w drzwi, no i oczywiście rodzinę. Zakupy podrzucone pod drzwi przez synową i wnuczka były jak wymarzony prezent pod choinkę. Sama z siebie się śmiałam, bo rozpakowując torbę trudno mi się było powstrzymać od okrzyków: "O!serek!", "O! Dżemiś! Brzoskwiniowy". Cuda, panie! Cuda!😀
Idzie ku dobremu. Jeszcze jestem słaba, ale już drugi dzień normalnie wstaję, ubieram się i... wchodzę z książką pod kocyk. Zawsze to lepiej, niż cały dzień w piżamie w łóżku. Jest postęp.😉
Zdrówka Wam życzę!😘❤
Przedwczoraj poczułam się trochę gorzej, coś mnie zaczęło drapać w gardle. Wczoraj miałam 39 stopni według Celsjusza, a dziś dwie kreski na teście z Rossmanna. W końcu i mnie dopadło. Czuję się jak w czasie zwykłego przeziębienia i jestem zła, że nie mogę iść ani na fitness, ani do pracy w punkcie pomocy.
Leżę w betach i mam sporo czasu na buszowaniu w necie. Czytam przeróżne opinie o tym czy i jak należy pomagać Ukraińcom, co im się należy, a co nie i dlaczego w Krakowie na dworcu Polka musi zapłacić za toaletę 3 zł, a Ukrainka nie płaci nic.
Czytam i przypominam sobie te zmęczone twarze kobiet, które nieśmiało pytają, czy mogą wziąć dwie kanapki, bo jadą w dalszą drogę. Przypominam sobie, jak z zawstydzeniem sięgają po drożdżówkę, bo jak to w czasie wojny można zjeść coś słodkiego... Słyszę ich podziękowania, życzenia dobrego zdrowia i widzę łzy wdzięczności w oczach kobiet i mężczyzn.
Ile kromek chleba można posmarować masłem w ciągu ośmiu godzin? Nie wiem. Nie liczyłam.
💙💛
W niedzielę rano, we wrocławskim szpitalu, w odstępie jednej minuty, przyszło na świat dwóch chłopców - wnuków mojej kuzynki. Okruszki. Są na własnym oddechu, leżą sobie w ciepłych łóżeczkach pod opieką lekarzy i troskliwej, szczęśliwej Mamy. Jak dobrze pójdzie, to za miesiąc będą w domu.
Dzień później, w kijowskim szpitalu przyszło na świat dwóch chłopców. Okruszki. Ich zdjęcie obiegło Internet. Widać ich na nim, jak leżą na jakimś materacu w szpitalnej piwnicy.
Różnica jednego dnia i kilkuset kilometrów.
Spotkałam się dziś z moim studentem. Jutro jedzie na wojnę. Nigdy nie myślałam, że będę kogoś żegnać krzyżem rysowanym na czole i słowami "Niech Cię Bóg prowadzi".
Nie. Nie pamiętam wojny. TAMTEJ wojny. Urodziłam się trzynaście lat po jej zakończeniu. Ale pamiętam Pana Kazia, który miał sztuczną drogę, bo tę prawdziwą stracił na froncie. Pamiętam, że stryj mojego dziadka został rozstrzelany w Warszawie, a jego nazwisko znajduje się na tablicy pamiątkowej w kościele św. Boromeusza. Pamiętam łuski i naboje, znajdowane w czasie zabawy w gruzach domów, w krzakach.
Żadne dziecko, nigdy nie powinno mieć takich "zabawek", nie powinno znać ofiar wojen, nikt nie powinien mieć takich wspomnień.
Moja studentka, Masza boi się o los swojej mamy, która jeszcze do wczoraj nie chciała się ewakuować z okolic Ługańska. Wszystkich ogarnął strach. Maszę, Andreja, Julkę, Wasyla... Wszystkich, którzy TAM mają bliskich. Oni nie mają wspomnień z czasów TAMTEJ wojny. Ja też nie, ale i tak od rana mdli nnie ze strachu.
Od lat kryminały to mój ulubiony gatunek literacki. Wbrew temu, co twierdzą niektórzy, uważam, że jest to literatura wartościowa i naprawdę w wielu przypadkach godna polecenia. Zwykle powieści te mają dobrze skonstruowaną fabułę, ciekawie zarysowane postaci bohaterów, dużą dozę realizmu psychologicznego. Czytając kryminały obcych autorów poznajemy realia społeczne Danii Szwecji i innych krajów. Mnie na przykład fascynują opisy przyrody w skandynawskiej literaturze kryminalnej ( zresztą nie tylko kryminalnej). Kiedyś nawet przymierzałam się do doktoratu na ten temat. 😉
Jednak najbardziej lubię czytać powieści, których akcja toczy się w Szczecinie lub w bliskiej okolicy naszego miasta. Szczególnie, kiedy to są naprawdę dobre pozycje. Autorem takowych jest szczeciński pisarz Marek Stelar. Jego książki to świetnie opowiedziane historie dotykające i jasnych, i bardzo ciemnych stron ludzkiej psychiki. Stelar pokazuje ludzi i miejsca takimi, jakie są, ale pozostawia też czytelnikowi miejsce na uruchomienie wyobraźni. Bardzo to sobie cenię. No i te emocje, których nie opisuje, ale pozwala przeżyć.
Tyle o jego kunszcie pisarskim. Poza tym to bardzo sympatyczny człowiek o czym miałam okazję się dziś na spotkaniu w księgarni Mandala.
Mieszkam w Szczecinie całe swoje dorosłe życie plus kilka lat przed otrzymaniem dowodu osobistego. W sumie ponad pół wieku. Ulicą, która ciągnie się wzdłuż Odry przejechałam na pewno kilka tysięcy razy. Ulica jest po prostu brzydka. Po jednej stronie ciągną się tory kolejowe, prowadzące do Dworca Głównego, po drugiej paskudne, zaniedbane kamienice na zmianę z pustymi placami, zajętymi przez komisy samochodowe. Wygląd ulicy naprawdę nie zachęca do spacerów. Tym bardziej teraz, gdy trwa tam remont nawierzchni i wszystko jest kompletnie rozgrzebane. No i tak się złożyło, że dziś pierwszy raz w życiu, nie jadąc, a z konieczności idąc tą ulicą, pokusiłam się, żeby zajrzeć na jedno z podwórek i zobaczyć co jest po drugiej stronie tych brzydkich kamienic.
Tu Odra dotyka miasta. Marzyciele nazywają to zapomniane przez Boga i władze miasta miejsce szczecińską Wenecją.
Tydzień temu zastanawiałam się o co chodzi z tym "Blu mondejem", bo jakoś nie zauważyłam, żeby mi się akurat tego dnia depresja dawała we znaki. Z ciekawości poszperałam w Wikipedii i znalazłam nawet wzór, dzięki któremu można obliczyć, kiedy ten nieszczęsny dzień nastąpi.
Stan zdrowia psychicznego według autora tego pomysłu przedstawia matematycznie następujący wzór (pozbawiony sensu z powodu niezgodności jednostek oraz niemierzalności niektórych składowych):
gdzie: