poniedziałek, 21 grudnia 2020

50. Na Boże Narodzenie

Tęsknię za skrzypiącym śniegiem, za zapachem igliwia, za stołem nakrytym białym obrusem. Tęsknię za odgłosem tupania w korytarzu domu mojego dzieciństwa, kiedy goście usiłowali otrzepać buty ze śniegu. Tęsknię za gwarem powitań i śpiewaniem kolęd. Tęsknię za atmosferą kościoła rozświetlonego blaskiem świec, wypełnionego ciżbą ludzi. I za tym momentem, gdy z kilkuset piersi wyrywało się gromkie "Bóg się rodzi"...

Motyw Christmas, Boże Narodzenie 

Życzę  Wam, kochani, żeby Wasze tegoroczne święta były spełnieniem marzeń i tęsknot. Bądźcie zdrowi, radośni i pełni nadziei na lepszy rok.

 A kiedy zasiądziecie przy swoich wigilijnych stołach, pomyślcie życzliwie choć przez chwilę o tych, którym tego dnia nie jest dane cieszyć się obecnością bliskich.

piątek, 18 grudnia 2020

49. [*] [*] [*]

 Niech ten koszmarny rok wreszcie się skończy! Nie mam już sił! Zewsząd tylko nieszczęścia, choroby i śmierć. Wczoraj odszedł syn mojej krakowskiej przyjaciółki. Młody chłopak. Miał zaledwie 32 lata. Nie zginął w wypadku, nie zachorował na covid. Zwykła infekcja, źle leczona, zakończona sepsą. 

Znałam go od dzieciaka i nie jestem w stanie uwierzyć, że już go nie ma. To nie miało prawa się zdarzyć!!!

Żegnaj, Łukaszku! Do zobaczenia kiedyś, po tamtej stronie. 

środa, 16 grudnia 2020

48. Różne skutki pandemii

 * Wszyscy więcej lub mniej narzekamy na ograniczenia, które są wynikiem epidemii. Nie chcą nas przyjmować lekarze,  musimy czekać na dworze w kolejce na pocztę, do apteki czy sklepu. Nie da się pójść z koleżanką na kawę czy z mężem na kolację do ulubionej knajpki. Coraz częściej słyszę, że jak się to wszystko skończy, to większość  z nas stanie się pacjentami psychiatrów. Wydaje mi się to bardzo prawdopodobne.  Jednak my możemy wyjść z domu, pójść na spacer, a są tacy, którzy nie mogą. Mam znajomą, moją niegdysiejszą uczennicę, która z powodu choroby psychicznej od ponad dwudziestu lat mieszka w Domu Pomocy Społecznej.  Nie ma rodziny, w zasadzie nie jest w stanie funkcjonować samodzielnie, więc DPS jest dla niej świetnym wyjściem. Wszystko było dobrze do czasu pandemii, bo Danusia mogła wychodzić poza teren ośrodka, mogła brać udział w warsztatach terapii zajęciowej, pójść do fryzjera czy do sklepu. Od marca to wszystko jest tylko marzeniem. Przez te wszystkie miesiace, przez całe lato świat ogląda przez siatkę ogrodzenia. Nie wolno jej nigdzie wyjść, nie wolno się z nikim spotkać.  Kontaktujemy się tylko telefonicznie. 

Nie mogę sobie wyobrazić, jak ona się czuje. 


** Pan Czarnek, zwany ministrem oświaty, był dziś łaskaw obwieścić informacje dotyczące przyszłorocznych egzaminów.  Że względu na wnuczkę jestem zainteresowana egzaminem po klasie ósmej, a maturą ze względu na zaprzyjaźnionego dziewiętnastolatka.

Wygląda na to, że każdy będzie w stanie zdać wszystko. I to z dobrym wynikiem, bo materiał okrojono do nieprzyzwoitego wręcz minimum. Trudno się temu dziwić, bo zdalne nauczanie to, niestety, fikcja.

*** Następny weekend to już święta. Z niecierpliwością czekam na serial o Agnieszce Osieckiej, który ma być wtedy emitowany.


środa, 2 grudnia 2020

47. Za nocą noc

 Co się robi, kiedy kolejną noc nie można zasnąć?  Najpierw bierze się ziołowe usypiacze, wierząc, że tym razem to już na pewno pomogą. Potem chwilę się czyta, bo to rytuał powtarzany co wieczór od ponad półwiecza. Potem gasi się światło, wycisza myśli i... nic. No to można obejrzeć jakiś film. Jeden albo i dwa. Po filmie można  sobie zrobić herbatę albo kakao, można też coś zjeść, bo od kolacji minęło już  z siedem godzin. Można zacząć grzebać w necie, kupić ocieplane trapery i zimowe skarpety. Można spojrzeć za okno i zobaczyć, kto z sąsiadów i już wstał i szykuje się do wyjścia.  Potem można się zdrzemnąć na dwie - trzy godziny. I tak co noc...

Jest na to jakaś rada?

niedziela, 29 listopada 2020

46. Wiara...

 Mój najmłodszy ma 8 lat.  Jest trochę nietypowym dzieckiem,  bo jego ciekawość świata i wiedzy jest rozproszona i dotyczy wielu dziedzin nauki. Potrafi wskazać  na mapie wszystkie kraje świata, zna ich stolice i rozpoznaje fagi.  Zna nazwy nawet malutkich wysepek w różnych archipelagach. Mierzy i przelicza odległości między nimi, ogląda ich infrastrukturę dzięki mapom satelitarnym. Odtwarza i powiększa mapy przy pomocy ołówka, linijki i ekierki, zachowując proporcje.  Ostatnio zadzwonił do mnie, żeby zapytać, czy wiem, co to jest "silnia", bo  uczył się o tym w matematycznej szkółce. Kiedys wpadł na to, jak można udowodnić prawo Archimedesa i zrobił to.  Kostkę Rubika układa w niecałe dwie minuty i twierdzi, że to jest bardzo proste - wystarczy znać algorytm. Z upodobaniem wygrywa na flażolecie różne melodie, których nauczyła dzieci pani ze świetlicy.  Nasze rozmowy zwykle zaczynaja się od słów:" Babciu, a powiedzieć ci ciekawostkę"?

Jakoś rok temu ciekawostką była informacja o najbardziej znanym włoskim saksofoniście. Wybaczcie, ale skleroza wymazała mi skutecznie jego nazwisko.😉

Od tamtej pory zaczęła się miłość Najmłodszego do saksofonu. Latem zabierałam go na koncerty w kawiarni naszych przyjaciół. W miarę możliwosci bywaliśmy tam nawet dwa razy w tygodniu.  Młody słuchał z zapartym tchem, a kiedy muzyk zawiesił mu  saksofon na szyi, dziecko zamieniło się w oniemiałego ze szczęścia Janka Muzykanta. To był naprawdę wzruszający widok. 

Od tamtej  pory Najmłodszy wymyślił sobie, że Mikołaj przyniesie mu saksofon. Napisał nawet list  takiej treści: 

" Kochany Mikołaju! Bardzo Cię proszę, żebyś mi przyniósł nowy tablet, jakieś cukierki i saksofon".

I co z tym fantem zrobić? Ostatnio próbowałam mu wytłumaczyć, że zanim Mikołaj przyniesie saksofon, to trzeba pójść do pana Michała (saksofonisty), który zdecyduje o  jaki instrument Mikołaja poprosić, bo co będzie, jeśli Mikołaj przyniesie za duży? Poza tym jest pandemia i nie wiadomo, czy Mikołaj w ogóle będzie miał dostęp do magazynu z instrumentami, bo przecież wszystko jest zamknięte. I na to usłyszałam pełne nadziei: " Babciu, ale to przecież jest Mikołaj"...

wtorek, 24 listopada 2020

45. Moja duma

 Wnuki to wielka radość dla dziadków. Przeżywamy, kiedy pojawiaja się na świecie, kiedy stawiają pierwsze kroki, kiedy pierwszy raz powiedzą "baba". Cieszymy się, gdy idą do szkoły, zdobywają wykształcenie. Obserwujemy te nasze skarby i jesteśmy z nich dumi. Pamiętam, że kiedy mojej kuzynce urodzili się dwaj pierwsi wnukowie i ona kompletnie straciła dla nich głowę, to żeby jakoś ją otrzeźwić powiedziałam coś  w tym stylu: " Rozumiem, że Marcelek i Igorek są wyjątkowi, ale ustalmy, że to moje wnuki są najmądrzejsze". Liczyłam na jej poczucie humoru i nie zawiodłam się. Śmiałyśmy się same z siebie i z tego, jak bardzo jesteśmy zakręcone na punkcie wnuków.

Tak sobie to wszystko przypominam, bo dziś przyjechała do mnie moja najstarsza wnuczka. Przyjechała swoim własnym samochodem, który kupiła za własne pieniądze. Od drugiej klasy liceum pracowała dorywczo i każdy zarobiony gosz odkładała na prawo jazdy i auto. Egzamin zdała za pierwszym podejściem bez żadnego błędu. Jestem z niej bardzo dumna, bo widzę jak krok po kroku zamienia swoje marzenia na plany, które po prostu realizuje.  A ma trudniej, bo jest osobą niepełnosprawną. 

No i niech mi ktoś powie, że moje wnuki nie są najmadrzejsze!

Młodsza dwójka też jest wspaniała! Ale o nich to przy innej okazji.


sobota, 21 listopada 2020

44. Pisane nocą

 Powoli przestaję wyrabiać. Gdzieś ulotnił się mój wrodzony optymizm. Siedzę w domu, bo "drogi budują, a pójść nie ma dokąd", jak mawiał Jan Himilsbach. Mąż w obcych landach, syn, synowa i dzieciaki z troski  omijają mnie szerokim łukiem, więc nie bardzo jest do kogo gębę otworzyć. W zasadzie nie mam co robić, bo ileż można czytać? 

Raz w tygodniu dzwonię  do cioci, która ma taką sklerozę, że rozmowa toczy się albo o tym, co było pół wieku temu, albo są to moje odpowiedzi na ciagle te same pytania.  Druga ciotula jest sprawna umysłowo i z nią też raz w tygodniu urządzam sobie pogawędkę. Tyle naszego. To są ostatnie dwie osoby, które pamiętają czasy i ludzi mojego dzieciństwa. Kiedy ich zabraknie  w zasadzie nie będę miała komu powiedzieć: "A pamiętasz?...".

Nie mogę spać. Już nie pamiętam, kiedy udało mi się zasnąć przed 4 rano. Nie pomagają żadne waleriany czy melatoniny.  Jestem tym zwyczajnie zmęczona. 

Mimo że staram się nie słuchać programów informacyjnych, to nie udaje mi się odciąć od wiadomości, które stresują, wywołują obawy czy po prostu lęk.

Ciężki czas. Trudno mi zobaczyć jakąś jasną stronę rzeczywistości.


sobota, 31 października 2020

43. Urywki, fragmenty...

 Wychodzę z domu tylko wtedy, gdy muszę. To znaczy po zakupy i do biblioteki.  A! I jeszcze żeby śmieci wyrzucić. Oczywiście posegregowane, choć nie do końca wierzę, że w efekcie finalnym nie trafiają na wspólne wysypisko.

Czytam. Jakiś czas temu koleżanka, która lubi tak zwane obyczajówki,  poleciła mi Marzenę Rogalską, jako znakomitą autorkę. Znając tę panią z programów telewizyjnych, jakoś bez przekonania podeszłam do propozycji sięgnięcia po jej książki.  W czwartek byłam w bibliotece i zupełnie przypadkiem sięgnęłam  po jedną z nich. Sięgnęłam, bo książka leżała na skraju stołu. Już w domu zorientowałam się, że autorką jest Marzena Rogalska. W recenzji na okładce Katarzyna Grochola napisała: To nie dziennikarka telewizyjna Marzena Rogalska napisała książkę.To Pisarka Marzena Rogalska pracuje w telewizji.

 Przyznaję Katarzynie Grocholi rację. Jeszcze nie wiem, co sądzić o fabule, ale warstwa językowa jest świetna. 


Pada. Już drugi dzień prawie bez przerwy leje. Teraz już wiem, że moja złamana, a potem dwa razy operowana ręka pewnie  zawsze będzie swoistym barometrem. A miałam nadzieję, że jednak uda mi się wrócić do formy. Niestety, to już chyba nie w tym wieku.


Zawsze chodziłam na protesty, a teraz siedzę w domu. Chodzi moja najstarsza wnuczka. Wczoraj była w Warszawie. Wyjechała ze Szczecina  o czwartej rano i do późnego  wieczora była na nogach. Mimo swojej niepełnosprawności. Trochę mi wstyd, że ona chodzi na te "spacery", a ja siedzę w domu, ale kiedyś mi napisała: Spoko, Babcia. Ja walczę w imieniu wszystkich. 

Jestem z niej bardzo dumna.  

  Zamknęli cmentarze. W sumie to można się było tego spodziewać. Tyle tylko, że nikt nie myślał, że informację podadzą w piątek po południu i że zamkną wszystko na trzy dni. Jedni płaczą, bo zostaną z towarem, który do  wtorku zwiędnie i zgnije, inni, bo nie zdążyli pójść na groby swoich bliskich. 

Myślę, że gdybym pojechała na groby Rodziców i  mogła jedynie stanąć pod bramą cmentarza, to byłoby mi bardzo przykro. 

W poniedziałek przyjdzie do mnie maturzysta, żeby omówić "Przedwiośnie". Jak ja nie lubię  Zeromskiego! Te wszystkie popioły i rozdarte sosny zawsze mnie potwornie nudziły. Ale jak mus, to mus. Muszę sobie przypomnieć Baryków i Gajowca. 

Serdeczności dla Was!



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

środa, 14 października 2020

Wizyta Smutnej Pani

 
Przyszła Smutna Pani i przysiadła gdzieś na skraju mojej przestrzeni. Spoglądała w jej głąb i z każdym dniem robiła krok do przodu. Najpierw spotkała Wojtka. Może był Jej potrzebny dobry informatyk? Tego samego dnia nieznoszącym sprzeciwu gestem zaprosiła do siebie panią Stasię. Widać GDZIEŚ TAM  trzeba było posprzątać długie korytarze. Takie, jakie były w mojej podstawówce. A może TAM nie sprawdziła się nasza koleżanka Elżbieta, która przeszła na służbę u Smutnej Pani kilka tygodni temu? 

Z dnia na dzień była coraz bliżej. Tym razem  zobaczyła małą Marysię i pewnie stwierdziła, że z takim dzieckiem będzie  jej weselej. Wzięła ją za malutką rączkę i poszły...  Może będą chodziły na długie spacery? Może teraz Marysia ma towarzystwo innych dzieci, które opuściły swoich rodziców?

Na koniec Smutna Pani przysiadła na łóżku naszej Eluni zwanej w rodzinie Lalunią, bo od dziecka była śliczna i miła. Siedziała i patrzyła, milcząc. W końcu zabrała ją ze sobą, bo tego dnia GDZIEŚ TAM  odbywały się imieniny ojca Laluni. Może ojciec tęsknił za najstarszą córką?...

Pięć osób w przeciągu trzech tygodni...

piątek, 21 sierpnia 2020

41. Nocna mara

 Przygotowując wystawę przez dobre dwa tygodnie pracowałam w nocy, bo w dzień się nie dało. Spisywałam wywiady, dziubałam teksty, przygotowywałam napisy do filmu promujacego wystawę i nawet nie zauważałam, że za oknem robi się widno. Potem było kilka godzin snu, a w dzień jakieś domowe zajęcia wykonywane "brajlem", bo oczy zaspane, a głowa dziwnie pusta. Tak mi się przez to wszystko dobowy rytm przestawił, że teraz nie spię po nocach. I jeszcze te temperatury, przy których można się ugotować! 

No i kiedy tak nie mogę spać, to czytam, szperam w necie, bo może trafi się gdzieś jakiś fajny ciuch, oglądam filmy - ostatnio " Trzy dni i jedno życie"  - przerażajacy temat, a film taki sobie -  i cieszę się, że nie muszę nastawiać budzika. To jest najprzyjemniejsza strona bycia na emeryturze.🙂

sobota, 8 sierpnia 2020

40. O wystawie

 Mam przyjaciela, fotografa- portrecistę.  Od razu mówię, że na technice fotograficznej znam się jak pies na gwiazdach i  w sumie nie wiem, co to jest artystyczny portret. Ważne, że  on wie. 

Wymyślił sobie, że w tych trudnych czasach zrobi wystawę, której tematem będzie człowieczeństwo i  - pewnie z braku innych możliwości - zaprosił mnie do współpracy. Moja robota polega na odsłuchaniu rozmów, które Fotograf prowadzi ze swoimi modelami, zapisaniu ich słowo w słowo, a potem zredagowaniu krótkiej wypowiedzi, która będzie stanowiła integralną część portretu. I takim to sposobem w moim domu zagościło sześćdziesiąt osób, których twarzy nie znam, a którzy zwierzają mi się ze swoich przemyśleń na temat istoty człowieczeństwa. Opowiadają o swoich doświadczeniach, często trudnych, bolesnych. Czuję się trochę tak, jakbym podsłuchiwała. A potem muszę zaingerować w ich słowa, "wygładzić" je, trochę odebrać indywidualność. W poniedziałek  zobaczę twarze moich gości i dopasuję do nich słowa, które wypowiedzieli. Obok portretów pojawią się kartki z dość intymnymi wyznaniami. To tak, jakby tych ludzi pozbawić ubrania. Staną  nadzy i bezbronni przed widzami. Nie będą mieli możliwości zareagowania ani na słowa zrozumienia, ani nagany. 

Najbardziej boję się chwili, w której stanę z nimi twarzą w twarz. Pewnie będę musiała coś powiedzieć. Tylko co?...

Człowieczeństwo to trudny temat. A jak Wy rozumiecie to pojecie? Jakie zachowanie  jest ludzkie, a jakie  nieludzkie?

 

piątek, 17 lipca 2020

39. Plan pięcioletni

Mój przyjaciel od kilku lat powtarza, że to nasza ostatnia dekada. Ostatnia dekada życia - żeby nie bylo wątpliwości. Z racji jego i mojego wieku jest to z każdym rokiem coraz bardziej prawdopodobne, więc założyłam sobie taki oto plan pięcioletni: 
1. Z mojej przestrzeni znika telewizja informacyjna. Żadnej polityki, żadnych klęsk żywiolowych i wypadków.
2. Czytam tylko kryminały i inne odmóżdżacze.
3. Częściej niż dotychczas odwiedzam teatr i wszelkie konzerthausy. Byle nie te z disco polo.
4. Robię tylko to, na co mam ochotę.
5. Żyję we własnym świecie i tylko w nim.

poniedziałek, 6 lipca 2020

38. Skutki awarii telewizora


Zdechł nam telewizor. Właściwie to mi zdechł, bo mąż pojutrze wyjeżdża na dwa miesiące i będzie sobie oglądał (albo nie) telewizję w obcym landzie. Teraz robią takie sprzęty, które działają niezawodnie, ale krótko. Ponoć to celowe działanie, żeby gospodarka się kręciła. Nie mam pojęcia, czy tak jest faktycznie. Może to kolejna teoria spiskowa ? Ostatnio, w związku z pandemią te opowieści dziwnej treści mnożą się jak grzyby po deszczu, więc jedna mniej, jedna więcej już mi nie robi różnicy.

Ale do brzegu. No więc trochę mi bez tego gadającego pudła będzie cicho i głucho, ale jakoś mnie to specjalnie nie smuci, bo ostatnio nie mam ani siły, ani ochoty na kontakty ze światem zewnętrznym. Nie mam siły, żeby wysłuchiwać o tych wszystkich sporach, o tym, kto da więcej, kto kłamie, a  kto tylko mija się z prawdą. Mam dość agresji i dyskusji o tym, czy pan (p)rezydent okazał miłosierdzie pedofilowi, czy też jego ofierze. Bo jak zauważyłam, jedynie słusznych punktów widzenie jest przynajmniej kilka.

Zostanę sobie więc bez tych emocjonujących wiadomości i dywagacji, oszczędzając swoje stargane przez życie  nerwy. Zajmę się sobą. Wrócę do codziennych ćwiczeń, bo od operacji ręki minął już ponad miesiąc i pora pogodzić się ze stanem faktycznym.  Uszyję dywanik do sypialni, wysprzątam mieszkanie, będę dużo więcej czytała i wreszcie  nadgonię zaległości na szarada.pl. W soboty będę chodziła do katedry na koncerty organowe, a  jak się zbiorę w sobie, to w środy i piątki zahaczę o znajoma kawiarnię, w której jest muzyka na żywo. Trzeba popierać swoich, prowadzących małe biznesy.

Może nawet zdobędę się na to, żeby któregoś dnia pojechać nad morze? Oczywiście pociągiem, bo nie mam auta ani chęci jego posiadania. A morze kocham całym sercem! Wzrusza mnie i już!









środa, 17 czerwca 2020

37. Bez tytułu

Od kilku dni chodzę oniemiała. Dowiedziałam się bowiem od pana (p)rezydenta, że mój nieżyjący od osiemnastu lat brat, nie był człowiekiem. Zgodzę się z opinią, tak jak i on zawsze się z nią zgadzał, że nie był człowiekiem pełnym wszelakich cnót. Ale że nie był człowiekiem?!  To kogo pochowałam? A może każą mi zabrać jego prochy z "ludzkiego" cmentarza? 
Czuję się jak wierny pies, którego wyrzucono za drzwi...

środa, 3 czerwca 2020

36. Po nowemu

       Po nowemu jest teraz w bloggerze. Dość niefrasobliwie kliknęłam opcję wprowadzenia tych nowości, ale  muszę powiedzieć, że po raz pierwszy nie płakałam ze złości,  że niczego nie rozumiem i z niczym sobie nie radzę. Może dlatego, że podeszłam do tych zmian na luzie?
       Po nowemu funkcjonuje moja ręka. Mam nadzieję, że po wielu medycznych przygodach, teraz już wszystko będzie działało bez zarzutu.  Mój ulubiony Chirurg Ręki przyjął mnie po trzech godzinach czekania, kazał zdjąć szwy, zrobił test sprawdzający działanie mojego uszkodzonego nerwu, po czym podaliśmy sobie zdrowe dłonie (bez rękawiczek,ale zdezynfekowane!) i pożegnaliśmy się bez żalu, ale z wielką sympatią (moją do niego, bo odwrotnie to może niekoniecznie).
W tej dłuuugiej kolejce spotkałam koleżankę z sali i tak sobie razem obserwowałyśmy czekających na przyjęcie pacjentów. Na pierwszy rzut oka da się odróżnić "świeżaków" od "weteranów". Ci drudzy znają zwyczaje, mają swoich ulubionych lekarzy prowadzących i nigdy się nie denerwują, kiedy lekarz się spóźnia. Wiemy, że  każde spóźnienie oznacza ratowanie czyjejś ręki - złamanej, zmiażdżonej, odciętej. Jeśli lekarz w tej przychodni się spóźnia, zawsze zastępuje go inny, ale dziś czekałyśmy cierpliwie na "naszego" doktora, żeby mu pokazać skutki jego pracy sprzed dwóch tygodni. I koleżanka, i ja mamy sprawne ręce. Jej przybyła śruba, mnie dwie blizny, ale dzięki temu za kilka  tygodni wrócimy do pełnej sprawności.
"Świeżaki" często nie mają pojęcia, że trafili do najlepszych naprawiaczy rąk w Polsce i brakuje im cierpliwości. Narzekają, czasem się wściekają na spóźniającego się lekarza, nie dowierzają im. Szkoda, bo to wszystko niepotrzebne.
          Po nowemu jest na ulicach. Już nie trzeba maskować się na ulicy. No i okazało się, że naród zrozumiał to jednoznacznie: "Koniec pandemii"! W autobusie trzy panie bez masek, bez rękawiczek rozmawiają beztrosko, nie zachowując żadnego dystansu. Pan w sklepie też "zapomniał", że tam nadal obowiązuje zasłanianie nosa i ust. W kolejce do kasy pani bez maski wchodzi mi niemal na plecy, choć na podłodze są zaznaczone strefy bezpieczeństwa. Nawet na korytarzu w przychodni niektórzy markowali noszenie maski, bo mieli albo odkryty nos, albo i nos, i usta. Z drugiej strony jak wytrzymać w tym namordniku trzy godziny w korytarzu pełnym ludzi? My po prostu wyszłyśmy na godzinę na dwór.
Pandemia jest w pełni rozkwitu i tylko czekać, aż będzie kolejny wzrost zachorowań. Ale zdarzają się cuda! Otóż w dniu, kiedy z gospodarską wizytą był u nas pan (p)rezydent, nie odnotowano ani jednego zachorowania! Może by tak pojechał na Śląsk?

       Czy po 28 czerwca będzie po nowemu? Jak myślicie?











sobota, 23 maja 2020

35. Maj to, czy czerwiec?


Zagubiłam się w kalendarzu. Czasem nie wiem, jaki jest dzień tygodnia, miesiąca. Najpierw szyłam maseczki. Siedzenie przy maszynie powodowało, że było tylko "dziś" i ilość uszytych sztuk. Szyłam taśmowo, bo to strasznie nudna robota i płodozmian był bardzo pożądany. Więc najpierw 20 kawałków materiału obszytych na końcach, potem 40 sztuk wszytych gumek. Potem przewracanie każdej sztuki na prawą stronę, zaprasowanie zakładek i przeszycie boków. Potem ostateczne prasowanie.  A potem od nowa kolejne sztuki. Tak jak napisałam , to było straszliwie nudne, a jednocześnie wciągające zajęcie. Nie raz tak było, że już miałam iść spać, ale coś mnie kusiło, żeby jeszcze z 10 sztuk materiału obrębić. Jak już było obrębione, to sobie pomyślałam, że te 20 gumek to szybko wszyję. A jak już były gumki, to ileż to roboty, żeby zaprasować i przeszyć zakładki?  I tak robiła się druga w nocy.
Nie pamiętam, ile dni szyłam, ale zrobiłam około 500 maseczek. Większość poszła do ludzi poprzez maseczkowy sztab, a trochę rozdałam znajomym.
W pewnym momencie musiałam zakończyć działalność krawiecką, bo zbliżał się termin operacji i trzeba było ogarnąć mieszkanie, a potem  przygotować sobie strawę na po operacji.
Sprzątanie było mozolne, bo wszędzie pałętały się nitki i niteczki, będące dowodem na to, że każda maseczka była starannie wykończona, a wszystkie ogonki równiutko obcięte. ;-)
Cały jeden dzień gotowałam sobie jedzenie, bo przewidywałam, że po powrocie ze szpitala raczej trudno mi będzie kroić warzywa czy przenosić garnek. brak jednej ręki jest dość uciążliwy przy wykonywaniu domowych robótek.
Jak już wszystko posprzątałam, ugotowałam i zamroziłam, to zadzwonił mąż, że całkiem niespodziewanie wraca do domu dzień przed moim pójściem do szpitala. Miał farta, bo trafił na pełną lodówkę i zamrażarkę. ;-)
W miniony wtorek spakowałam torbę, a w środę rano, nie budząc męża, pojechałam do szpitala.
Oczywiście przed Izbą Przyjęć, która teraz mieści się w zupełnie innym miejscu, powitała mnie para kosmitów, uzbrojonych w termometr, zadająca standardowe w czasie pandemii pytania: "Czy byłam? Czy wróciłam? Czy miałam kontakt.?" Miałam kontakt z powracającym z zagranicy! Ale miałam też dokument, że tegoż powracającego nie obowiązuje kwarantanna. Ufff!
Potem już tylko przyjęcie do szpitala, na każdym kroku mierzenie temperatury, maseczki na twarzach, dezynfekowanie rąk. Mimo tych rygorów i niecodziennych wymogów, wszyscy zachowywali się spokojnie. Nie było nerwowych sytuacji, podniesionych głosów, choć przecież nie było też wygodnie.
Kolejny etap to przyjęcie na oddział. Tam to już wrzało, jak w ulu. Jedni wychodzą do domu, salowe zmieniają pościel, odkażają, co się da, inni cierpliwie czekają na możliwość zajęcia miejsca na sali. Atmosfera, jak na dworu kolejowym, kiedy jeden pociąg wjeżdża na peron, a drugi zaraz ma ruszyć w trasę. Ale i to dało się przebrnąć z uśmiechem na twarzy zakrytej maską.
Dziewczyny na sali miałam fajne, nie było kwękania, choć jedna miała nieźle połamaną rękę i naprawdę cierpiała.  Nie było histerii, choć wszystkie nas następnego dnia czekała operacja. Mnie nawet podwójna. Oczywiście pierwszy dzień to niekończące się rozmowy z lekarzami - rezydentami. Oni chyba muszą zbierać wywiady, wiec po kilka razy powtarzałyśmy to samo. Znałam tę specyfikę oddziału i zawczasu przygotowałam sobie wydruk z odpowiedziami na te standardowe pytania.
Wieczorem założyli nam wenflony, rozdali operacyjne garniturki i lulu. Żeby nam nie było za fajnie, to w czwartek pobudka była o 6! Ponoć dlatego, żeby każda zdążyła się wykąpać przed operacją. Oczywiście potem nie było kolejki do łazienki,ale my już byłyśmy świeżutkie i czyściutkie jak wiosenne kwiatki. W tych granatowych mundurkach wyglądałyśmy jak koreańska wycieczka.
Chirurgia Ręki zajmowała gościnnie kawałek Oddziału Chirurgii Szczękowej i akurat na czwartkowe przedpołudnie wypadł powrót na stare śmieci, co było dodatkową "atrakcją". Żeby było śmieszniej Pani Kuchenkowa nie zorientowała się w tym  zamieszaniu i dotarła do nas ze  śniadaniem około 11. Najbardziej się bałam, że nie zdążę nic zjeść przed operacją i lekarze będą słyszeli, jak mi burczy w brzuchu!
Na szczęście obyło się bez tej kompromitującej sytuacji.
Operacja - cud! Jeszcze na stole operacyjnym zrobili mi testy, potwierdzające jej skuteczność.  Coś niesamowitego!
Tego samego dnia wieczorem byłam w domu. Pierwsza noc od wielu miesięcy bez bólu! Dwa cięcia, dwa szwy, dwa opatrunki i niemal pewność, że będzie dobrze. Teraz dwa tygodnie nicnierobienia lewą ręką, potem pewnie jakaś rehabilitacja, ale raczej we własnym zakresie i koniec przygody!
 Cały ten tekst wystukałam jednym palcem, więc  wybaczcie literówki i inne błędy.












sobota, 25 kwietnia 2020

34.Przyszła na moje podwórko

Dziś w nocy obudził mnie dziwny hałas. Jaieś głosy, szelesty, trzaskanie drzwiami samochodów. Pomyślałam, że może to sąsiedzi przywieźli jakieś graty, ale pora na przeprowadzkę wydała mi się conajmniej dziwna, bo była 3.15.
Babska ciekawość kazała mi wyjrzeć przez okno, bo  wszystko to, co słyszałam było niepokojace.
Pod moją i pod sąsiednią klatką schodową stały dwie karetki, a ratownicy ubrani w pomarańczowe kombinezony, maski i przyłbice, kręcili się wokół nich. Po chwili wynieśli kogoś na desce (nasze klatki schodowe są tak wąskie, że nie da się wynieść chorego na noszach), przłożyli na nosze, które wsunęli do karetki i niebawem oba samochody pojechały. Prawdopodobnie do jednoimiennego szpitala.
Pandemia przyszła na nasze podwórko...
Do tej pory podobne sceny widziałam w telewizji. Statystyki dotyczące pandemii były tylko cyframi.  Przestrzegałam wszystkich narzuconych zakazów i nakazów, bo rozumiem, że tak trzeba. Mimo wszysto pandemia była jakoś poza mną.
To dzisiejsze zdarzenie uzmysłowiło mi, że na tej wojnie wróg jest wszechobecny.
Dopadły mnie też przyziemne refleksje. Otóż zdałam sobie sprawę z tego, że nie mam pojęcia, kto mieszka w sąsiedniej klatce schodowej. Kiedyś znaliśmy się wszyscy, ale przez pół wieku jedni lokatorzy wyprowadzili się, inni poumierali, wprowadzili się nowi, z którymi już nie nawiązaliśmy bliższych kontaktów i żyjemy zupełnie obok siebie. Nie znamy się.
A druga refleksja dotyczy tego, jak dbałość o otoczenie bywa nieprzemyślana i może stać się zagrożeniem. Mamy bardzo ładne podwórko. Są drzewa, krzewy, teraz akurat kwitną trzy magnolie. Mamy też imponujacj wielkości trawnik, który jest oczkiem w głowie szefowej wspólnoty mieszkaniowej. Dbałość ta jest tak daleko posunięta, że nie może go dotknąć żadna ludzka stopa, o kole samochodowym nie wspominając. No i żeby trawnik przed owym kołem uchronić, ustawiono wzdłuż niego ciężkie, kamienne donice, w których latem rosną piękne pelargonie.
Wczoraj, obserwując manewry kierowcy karetki, zobaczyłam, jaką głupią decyzją było odgrodzenie trawnika i chodnika tymi donicami. Gdyby doszło do pożaru, nie ma możliwości, żeby pod blokiem mogły manewrować dwa samochody. Ubrany w ten kosmiczny kombinezon kierowca karetki dobre pięć minut poświęcił na to, żeby na wąskim chodniku zawrócić karetką i bezpiecznie ruszyć przed siebie. A w karetce był człowiek, dla ktorego być może każda minuta była cenna...

A ja siedzę i szyję te maseczki. W tym tygodniu "udziubałam" 160 sztuk.

Bądźcie zdrowi!🍀❤😷

środa, 22 kwietnia 2020

33. Wiosna

Wczoraj zauważyłam pierwsze zielone listki na żywopłocie czerwonych dębów. To niechybny znak, że wiosna zawitała do nas na dobre. Bardzo za nią tęskniłam. Za ciepłymi dniami, za wieczorami, kiedy można siedzieć przy otwartym balkonie, za zielenią za oknem.
Wczoraj, pierwszy raz od miesiąca byłam na spacerze. Nie, nie w parku, bo najbliższy jest dość daleko, a unikam przemieszczania się tramwajem. Spacerowałyśmy z przyjaciółką po... cmentarzu. I to było bardzo przyjemne.
Nie ma tego złego... Ograniczenia zwiazane z pandemią uczą nas doceniania prostych wolności. Cieszy zwykłe wyjscie do sklepu, spacer, spotkanie z sąsiadem. To nic, że z zamaskowanym.😷
Paradoksalnie nie mam teraz na nic czasu, choć prawie nie wychodzę z domu. Od rana siedzę przy maszynie i "produkuję" maseczki. Są już różne modele, a panie przebierają w kolorach i wzorach.  Jedna z moich wnuczek stwierdziła, że rozważa noszenie maseczki nawet po pandemii, bo nikt jej teraz nie zarzuca, że ma niezadowoloną minę.
"- A ja, babciu, po prostu tak wyglądam."
Ja też snuję podobne rozważania, ale z nieco innego powodu.😉
Tu i tam słyszy się głosy, że to zasłanianie ust i nosa niczemu nie służy, ale gdyby tak faktycznie było, to chirurg operowałby bez maseczki.
A propos chirurg - dziś zadzwonili do mnie ze szpitala, że moja operacja jest przesunięta na 21 maja. Trochę mnie strach obleciał, bo do ponad 30% zakażeń dochodzi w szpitalach i przychodniach, ale może za miesiąc sytuacja się poprawi.
Bądźcie zdrowi!🍀🍀🍀

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

32. Być jak Kevin

Jestem jak Kevin - sama w domu. Dni zlewają się w jedno, bo jak ma być inaczej? Męczą mnie już rozmowy telefoniczne, bo ileż można?

Święta przedziwne, bo bez pisanek, bez święconki, ale za to z mszą rezurekcyjną transmitowaną z mojego kościoła na dolnośląskiej wsi. To jedyny kościół na świecie, w którym czuję się jak u siebie.

Sobotę  i niedzielę prawie w całości spędziłam przy maszynie, szyjąc maseczki. Dziś mam przymusową przerwę w pracy, bo bezmyślnie założyłam  stare nici i pogięłam obie zapasowe igły. Chciałam dobrać wszystko kolorystycznie i poległam. ;-)Jutro kupię nowe igły, a dziś zaprasuję sobie materiał, żeby jutro szycie szło szybciej. Może przywiozą mi ze sztabu pocięty materiał, to będę miała zajęcie na środę.

Trzymajcie się dzielnie i bądźcie zdrowi!

wtorek, 7 kwietnia 2020

31. Dzień świstaka

        Mam swój własny, osobisty dzień świstaka. Wy pewnie też.  Co rano zastanawiam się, jaki to dzień tygodnia, bo każdy właściwie jest taki sam.  Żeby nie zwariować, staram się, aby każdy był nieco inny. Jednego dnia piorę, innego prasuję, jaszcze kolejnego myję okna. Zwykle tylko jedno, bo pracy musi starczyć na długo.
Okazuje się, że nie można czytać cały dzień! Zwyczajnie oczy bolą, a i kręgosłup się buntuje.

Czas pandemii jest okresem, w którym dowiadujemy się komu tak naprawdę na nas zależy. Ci ludzie do nas dzwonią, odzywają się w mediach społecznościowych. Ja też często rozmawiam ze swoimi bliskimi.

Czas pandemii  jest okresem popularności różnej maści i autoramentu teorii spiskowych. Jak zawsze winni są Żydzi, jakiś tajemniczy światowy rząd (a sądząc z różnych wypowiedzi jest ich co najmniej kilka), armia i kosmici. Nie mam ochoty ani siły tego czytać, oglądać, słuchać. Moje delikatne, bo skołatane nerwy tego nie wytrzymują.

Dziś moja średnia wnuczka kończy 14 lat. Przykro, że nie mogę jej tego dnia uściskać, ale cóż mogę na to poradzić? Nic. Za to wspominam tamten kwietniowy dzień.
Jeszcze był mój Tata. Miał  przed sobą trzy tygodnie życia.
Tego dnia jechałam od niego do domu i co chwila rozmawiałam z synową, która wybierała się do lekarza. Po wizycie została w szpitalu i późnym wieczorem urodziła się Tysia. W chwili, gdy przychodziła na świat, ja rozmawiałam z kolegą z dalekiego Buenos Aires i to on był pierwszą osobą, z którą podzieliłam się tą wspaniałą wiadomością.
Dziś Tysia to  wspaniała, mądra i piękna dziewczynka...

Również dziś urodziny obchodzi moja kuzynka. Kończy 60 lat, a ja dalej mówię do niej  "Elżbieciu" - jak do małej dziewczynki.
Podniosła się po wielkiej tragedii, która spotkała ich kilka lat temu, kiedy spalił im się dom i zostali goli i bosi. Dzięki dobrym ludziom i swojej ciężkiej pracy mieszkają dziś w nowym, małym domku. Mają długi, które pewnie będą spłacać do śmierci, ale mają też dach nad głową.

Każdy dzień jest taki sam, ale każdy czymś się wyróżnia. Wspomnieniem, pogodą, rozmowami.

Zastanawiam się nad tym, co zrobię, kiedy to wszystko się skończy?





















niedziela, 29 marca 2020

30. Tracę rachubę dni

     Tak. Tracę rachubę dni i wcale mi to nie przeszkadza. Tak naprawdę to odkąd jestem na emeryturze, nie obchodzi mnie czy jest poniedziałek, czy środa.
Wczoraj była piękna pogoda i jakoś tak się stało, że zabrałam się za sprzątanie balkonu po zimie. Okazuje się, że zrobienie porządków na powierzchni 2,4 metra kwadratowego jest nie lada wyzwaniem logistycznym.
Dacie wiarę, że bez najmniejszego szwanku przetrwały zimę moje zwisajace pelargonie? Żal mi było je wyrzucić, więc poobcinałam stare pędy i zobaczę, czy wyrosną nowe, czy będą miały ochotę kwitnąć. Wymyłam doniczki, regał na ktorym stoją, okno, wyszorowałam podłogę i teraz czekam na kolejne ciepłe dni, kiedy będę mogla tam usiąść i w ciszy poczytać.
 Odcinam się od toksycznych wiadomości, bo one męczą. Na te  dni moim guru jest dr Mateusz Grzesiak. Posłuchajcie jego wypowiedzi na fb. Sądzę, że warto.
Cwiczę z Qczajem. Codzienny krótki trening bardzo dobrze mi robi. Szczęśliwie mam matę do ćwiczeń, hantle, gumy i piłki.
Czytam kryminały, codziennie rozwiazuję kilka krzyżówek.
A czas płynie i każdy dzień przybliża nas do szczęśliwego końca tej trudnej przygody.
Pozdrawiam Was serdecznie!❤

sobota, 28 marca 2020

29. Ucieczka

        Wczoraj miałam kryzys. Wczesnym rankiem poszłam po zakupy, żeby przez następny tydzień, a moze dłużej nie wychodzić z domu. Po powrocie na chwilę zdrzemnęłam się przed telewizorem, przy otwartym balkonie. Kiedy się obudziłam, na dworze świeciło piękne słońce i było 14 stopni. Coś we mnie pękło, a może się zamknęło i w zasadzie bez namysłu ubrałam się, zapakowałam do strunówki maseczkę odkażoną(?) gorącym żelazkiem, złapałam awizo na przesyłkę i po prostu poszłam na pocztę. Kolejka była strasznie długa, więc diabeł mi podpowiedział, żeby pójść do apteki w CH odległym około dwa kilometry od mojego osiedla. Po witaminę C... Chyba nigdy tak mnie nie cieszylo to, że idę. Nawet wtedy, gdy zostawiłam w kącie kule i mogłam się poruszać bez wsparcia, nie cieszyłam się tak bardzo. Słońce, wiatr, kwitnące i pachnące drzewa... Radość nie do opisania!
Wiem. To głupota i nieodpowiedzialność, ale gdybym nie wyszła, to chyba bym oszalała.

czwartek, 26 marca 2020

28. Dzień kolejny...

     Kolejny dzień zarazy i kolejny dzień siedzenia w domu.  Tęsknię za widokiem tramwaju i ulic śródmieścia. Na moim osiedlu, które jest prawie wsią, bo za nami tylko elektrociepłownia, pola i granica, cicho i pusto. W ciągu dwóch dni udało mi się zobaczyć dwóch nastoletnich chłopców i jedną starszą panią. A! Jeszcze sąsiada z naprzeciwka widzę, bo maluje mieszkanie. Chyba dobrze robi, bo miał pokój w kolorze ciemnego błękitu. W jasnym będzie mu się chyba lepiej mieszkało.

     Ćwiczę z Quczajem. Poranny rozruch dobrze mi robi, bo na gwałt potrzebuję endorfin! Od jutra zamierzam bladym świtem wychodzić na osiedlowe boisko, żeby pobiegać.
Strasznie tęsknię za chodzeniem. Normalnie robię około sześciu tysięcy kroków, a teraz tylko z pokoju do kuchni, łazienki i tak w kółko. Balkon mam za mały, żeby jak ten pan gdzieś tam przebiec na balkonie dystans maratonu.

     Uczę się niemieckiego. Wiem, że nie mam szans, żeby się nauczyć mówić, bo mózg mam dziurawy jak sito, ale przynajmniej zajmuje mi to trochę czasu. Korzyść jest też taka, że coś tam z tej niemieckiej mowy rozumiem.

     Ostrożnie dawkuję sobie prasowanie, żeby mi na dłużej starczyło.

     Mam dwie maseczki wielokrotnego użytku, które dostałam od synowej. Nie wiem, jak ona to robi, ale pracuje, ogarnia dom i jeszcze ma czas na krojenie materiału na te maseczki. Szyje sąsiadka, a moje dziewczyny piorą je, prasują i szykują do transportu. Szyją dla szpitali, aptek, straży granicznej, policji.
Wnuczki też szyją.
Jestem zła, że nie mogę się zaangażować w tę robotę, ale po pierwsze nie mam maszyny, a po drugie nie mam sprawnej ręki. I pewnie nieprędko będzie sprawna, bo o planowych operacjach można zapomnieć. Dużo poważniejsze są odwoływane, to co tam taka moja ręka. 

     Od wczoraj robię listę zakupów, które muszę zrobić jutro. Pójdę po nie zaraz po bieganiu, żeby nikogo nie spotkać po drodze.

      Dbajmy o siebie i o innych! Unikajmy siebie nawzajem, choć tęsknimy.

     Obyśmy wszyscy zdrowi byli! Pozdrawiam Was! :-)














niedziela, 22 marca 2020

27. Taki czas

             Nastał taki czas, jakiego chyba nikt się nie spodziewał. Wszystko, co złe - epidemie, trzęsienia ziemi, wybuchy wulkanów - to wszystko działo się gdzieś tam, daleko. W krajach, których nawet nie potrafimy wskazać na mapie. Dotykało to jakichś anonimowych ludzi, z którymi łączy nas co najwyżej kod genetyczny przypisany istocie ludzkiej. Dużo i strasznie mało jednocześnie.
I nastał czas, w którym jak nigdy odczuwamy fakt, że Ziemia jest globalną wioską. Każdego może dopaść WIRUS. Dopaść i pokonać. Jak w czasie okupacji wychodzisz na ulicę i nie wiesz, czy wrócisz do domu, czy dopadnie cię wróg i - tym razem - po cichutku będzie próbował odebrać ci życie.
W zasadzie nie wychodzę z domu. Wczoraj spotkałam się z koleżanką, z którą mieszkam drzwi w drzwi, bo już minęły dwa tygodnie, odkąd wróciła z Niemiec. Z drugą, która uczy polskiego dyplomatów z różnych stron świata, zobaczę się najwcześniej za dziesięć dni. A i to nie wiadomo, bo przecież obie od czasu do czasu wychodzimy z domu, chociażby po drobne zakupy, więc mamy jakiś minimalny kontakt ze światem zewnętrznym. Na szczęście jest whatsapp, telefon...
Brakuje mi aktywności. Żeby nie popaść w marazm i odrętwienie postanowiłam, że mój dzień nie będzie się różnił od zwykłego dnia w poprzedniej epoce. Wstaję rano, ubieram się w dres  i przynajmniej pół godziny ćwiczę. Potem prysznic i śniadanie. Potem chwila na jakiś program w tv. Broń Boże nie informacyjny. Potem chwila nauki i jakieś domowe robótki. Dziś prasowałam. Po południu robię sobie obiad, a po obiedzie jakaś krzyżówka, książka, film. Na spokojnie, przy kawie. W międzyczasie rozmawiam z mężem, moimi wiekowymi już ciociami, z przyjaciółkami - miejscową  i bardzo zamiejscową. Telefon, telefon, telefon...Wieczór przed telewizorem albo z książką. Obowiązkowo "Szkło kontaktowe" i czasem "Dzień po dniu". Szczególnie wtedy, gdy pojawia się w nim Piotr Jacoń. ;-) Do późna w nocy czytam. Oczywiście kryminały. Czy już kiedyś Wam mówiłam, że drzemią we mnie mordercze instynkty? Nie? To teraz się do tego przyznaję. ;-) 
Muszę żyć w schemacie, żeby nie zwariować. Martwię się o bliskie mi osoby, które mają  bardzo poważne kłopoty ze zdrowiem. Jedna z nich nieoczekiwanie trafiła do szpitala i z wiadomych względów nie ma z nią kontaktu. Nawet telefonicznego, bo to osoba, która ledwo widzi i sama nie posługuje się telefonem, a pewnie wstydzi się poprosić kogoś o wybranie numeru. A może jest pod wpływem leków i nie myśli o rozmowach z kimkolwiek? Kto to może wiedzieć, skoro szpital jest zamknięty na klucz, dodzwonienie się do lekarza graniczy z cudem, a wszelkie wiadomości o chorych są sączone wąskim strumyczkiem, bo RODO!
Druga osoba czeka na niezbędną, bardzo trudną operację, której może nie przeżyć. Bez operacji rokowania też są kiepskie. Termin przyjęcia do szpitala to następna niedziela...
Dokładnie za miesiąc  mam termin operacji ręki. Drobnej, ale dla mnie ważnej, bo znacznie poprawiającej komfort życia. Wątpię, żeby się odbyła. Pewnie jeszcze kilka miesięcy przyjdzie mi się pomęczyć. Trudno. Ludzie mają większe problemy.
Synowa i wnuczki szyją maseczki. Na już potrzeba ich w Szczecinie dwa tysiące. Szyją one i kto tylko może. Sklepy pozamykane, więc szyją z czego mają. Jutro syn przyjedzie do mnie po bawełnianą poszwę i trzy prześcieradła. Może uda mi się kupić gumkę, bo mam na osiedlu hurtownię z pasmanterią. Chyba jest czynna. Maseczki są wielokrotnego użytku, bo mają otwór, przez który można wkładać filtr. Lekarz na dyżurze zużywa pewnie kilkanaście  takich maseczek i bardzo wiele filtrów.  Trzeba sobie pomagać. Żyjemy w tekturowym państwie, w którym - powtórzę za Szymonem Hołownią - pasy zapina się w czasie wypadku, a nie wtedy, gdy wsiadało się do samochodu.
Trzymajcie się zdrowo! Dbajcie o siebie! Pozdrawiam Was serdecznie!!!

środa, 4 marca 2020

26. Zapomniałam...

Kazimierz to jedno z imion, których nie lubię. Kazik, Kaziu, Kazek - okropnie brzmią mi te zdrobnienia. Kiedyś trafił mi się calkiem sympatyczny narzeczony, ale miał na imię Kazimierz, wiec mówiłam do niego Janek, bo tak miał na drugie. W końcu ożenił się z pewną Danką, której to paskudnie brzmiące imię nie przeszkadzało. Moja koleżanka wyszła za mąż za Kazimierza, na ktorego wszyscy mówią Marcin.  Widać nie tylko mnie to imię mierzi.
Mój Dziadek wszystkim swoim dzieciom nadał "królewskie" imiona - Kazimierz, Zygmunt, Jadwiga i Henryk. Wszystko z powodu głębokiego patriotyzmu, którym cechowała się rodzina od czasu zaborów.
Mojemu ojcu przyszło być Kazimierzem. Dzień jego imienin był obchodzony radośnie i w licznym towarzystwie, bo tata był sympatycznym facetem. Dowcipami sypał jak z rękawa, emablował wszystkie panie, a i z panami znajdował wspólny język. Zawsze pamiętałam, żeby w tym dniu złożyć mu życzenia, a odkąd go nie ma, zawsze prosilam kuzynkę, żeby poszła zapalić mu światełko.
Dziś kompletnie o tym zapomniałam, choć myślałam, że to nigdy się nie zdarzy...

wtorek, 11 lutego 2020

25. Skutki awarii

Pamiętacie może groteskową czeska komedię pt. "Straszne skutki awarii telewizora"? To jeden z moich ulubionych czeskich filmów. Rodzina Homolków musi spędzić niedzielne popołudnie zdana sama na siebie. Ciśnienie rodzinnej atmosfery niebezpiecznie rośnie, a na dodatek zepsuł się telewizor, no i nieszczęście gotowe!
Mnie zepsuły się od razu dwa urządzenia - wiekowy laptop i ponoć też wiekowy tablet. Dla mnie był on prawie nowy, ale wnuki orzekły, że to był już  zabytek. Był, bo nie da się go już reanimować. Za to jeszcze bardziej zabytkowy laptop dostał drugie życie. Nie wiem, jak długie ono będzie, ale ja mu życzę stu lat w zdrowiu!
Tragedii nie było, ale niewygoda znaczna. Nie było  na czym czytać Waszych wpisów, bo literki w telefonie to już nie na moje oczy. Książek na Legimi  tym bardziej czytać się nie da. Krzyżówki też trudno rozwiązywać. Na dodatek powstał jakiś dziwny problem z wysyłaniem i odbieraniem maili na linii Wyspy - Polska i zostałam pozbawiona codziennych ploteczek z moją  niemal zamorską siostrą. No bo Wielka Brytania to bardziej  za kanałem jest niż za morzem.
O zamieszczaniu wpisów na blogu nawet nie chcę wspominać. Miło nie było, ale już jestem i będę mogła do Was zaglądać.

Byłam dziś z wizytą u mojej Pani Profesor, która uczyła mnie polskiego w liceum. Od mojej matury minęły 43 lata, a ja nie pozbyłam się dystansu nauczycielka- uczennica... Mam dla tej kobiety ogromny szacunek i śmiało mogę powiedzieć, że jest jedną z ważniejszych osób w moim życiu, bo to na niej wzorowałam się, rozpoczynając pracę zawodową i jej starałam się dorównać.
Kilka tygodni temu zdobyłam się na odwagę i zaprosiłam ją do wzięcia udziału w projekcie, przy którym będę współpracowała z jednym ze szczecińskich fotografików (fotograf to rzemieślnik, fotografik - artysta - tak sobie to rozgraniczam). Na razie powiem tylko tyle, że będą to potrójne portrety. Na każdym mają być uwiecznione osoby, które łączy zawód, hobby, rodzina, sąsiedztwo itp. Trzy pokolenia, które tworzyły i nadal tworzą tożsamość naszego miasta. Miasta o dość specyficznej historii. Szczególnie tej powojennej. Wymyśliłam sobie, że ja będę tą środkową. Starszą będzie Pani Profesor, a młodszą moja uczennica. Wszystkie trzy polonistki, nauczycielki, wielbicielki teatru, związane z naszym Uniwersytetem.
Zobaczymy, co z tego wyjdzie.


czwartek, 23 stycznia 2020

24. Jak to bywa u Doktora

      Popsuł mi się tablet i jestem trochę odcięta od Internetu. Trochę, bo mam telefon, ale w nim literki takie malutkie, że to już nie dla moich oczu. Mam jeszcze ledwo dychający laptop i to jego teraz używam, aczkolwiek jakoś tak niechętnie. Tablet jest  moim "wszystko w jednym". Tam mam swoją bibliotekę Legimi, tam mam swoje krzyżówki na szarada.pl,  tam mam fejsa z messendżerem i wiadomości ze świata, jeśli nagle pobudzi się we mnie ciekawość. Tam mam swoje ulubione filmy, które mogę oglądać w łóżku, kiedy obudzę się w nocy i wiem, że do rana nie zasnę. No i tam mam skrzynkę pocztową, z której bardzo często korzystam. Tablet zawsze jest w zasięgu ręki, bo można go włożyć do torebki i cały świat mieć przy sobie. A teraz nie mogę, bo muszę czekać aż Pan Naprawiacz upora się z usterką.
      Ale ja nie o tym chciałam. Poszłam wczoraj do mojego Ulubionego Chirurga, żeby pochwalić się postępami w rehabilitacji ręki i dowiedzieć się, co dalej z moimi drętwiejącymi paluchami, czyli zespołem cieśni nadgarstka, który pojawił się w konsekwencji złamania.
      W poczekalni był dziki tłum. Pacjenci ze Szczecina, ale i z całej Polski - Olsztyn, Białogard, Kalisz. Jedni bez oznak choroby, inni z gipsem, z opatrunkami, w ortezach. Przed tym gabinetem to norma.  Byli też pacjenci "z miasta", czyli tacy, których do tej przychodni przysłano z innych szpitali z jakąś nagłą dolegliwością.
      Doktor na pacjenta ma 10 minut. W tym czasie musi zajrzeć do dokumentacji, przeprowadzić aktualny wywiad, obejrzeć rękę chorego (bo to Chirurgia Ręki), postawić diagnozę i zadecydować o leczeniu. Musi też wszystkie swoje działania przetłumaczyć na angielski, jako że  obserwatorami jego pracy są anglojęzyczni studenci z grupy, z którą prowadzi zajęcia na uczelni. Oczywiście nikt nie pyta pacjentów, czy wyrażają zgodę na udział młodych ludzi w wywiadzie i badaniu. Szpital uniwersytecki, więc takie sytuacje są normą.
       Tak więc Ulubiony Chirurg  w tym szalonym pędzie zdążył zapytać, czy drętwienie ręki bardzo mi przeszkadza i czy zdarza się co noc, a potem kazał Pani Asystentce wypisać skierowanie do szpitala, które opatrzył takim oto komentarzem: " Jak pani będzie uważała, że trzeba operować, to proszę się zgłosić, a jak nie, to nie." Koniec. Kropka. Stałam się swoim własnym medykiem i teraz mam problem: Iść czy nie iść do szpitala?
         

wtorek, 14 stycznia 2020

23. Przebrzydłe słowa

   Są dwa słowa, które wiele osób przyprawiają o mdłości, albo przynajmniej o głęboką niechęć. To słowa "lektura" i "dieta".
Pierwsze kojarzy się z obowiązkowym czytaniem nudnych albo zwyczajnie nielubianych książek, drugie z przykrymi ograniczeniami, które trudno znieść. Oba wywołują przykre skojarzenia.
Te nieszczęsne "lektury obowiązkowe" powodują, że młody człowiek zapytany o ulubione lektury odpowiada, że lektury są nudne, trudne i on/ona ich nie znosi, ale za to lubi czytać literaturę science fiction albo książki Grocholi. Na stwierdzenie, że to przecież też jest lektura, widzę okrągłe ze zdziwienia oczy i słyszę zapytanie: "Naprawdę? Od kiedy?"
Istnienie kanonu lektur szkolnych spowodowało, że dla większości Polaków  znaczenie tego słowa zawęziło się. Wszelkiej maści literatura i prasa to już nie lektura! Więc co?

Gwoli przypomnienia podaję  za słownikiem PWN, że lektura to:
1. «czynność czytania»
2. «to, co się czyta lub co należy przeczytać»
3. «spis książek przeznaczonych do przeczytania»

Podobnie rzecz się ma z "dietą". Nie znoszę tego słowa, odkąd mam na pieńku z moją wagą. ;-) Oszukuje mnie okrutnie!
A przecież dieta to:
 «system odżywiania się polegający na dostosowaniu ilości i rodzaju pokarmu do potrzeb organizmu; też: w ogóle sposób odżywiania się».
Więc nie katujmy się dietą, tylko wybierzmy sobie jakiś fajny sposób odżywiania. Na pewno znajdziemy na ten temat wiele lektur.

sobota, 4 stycznia 2020

22. Deszcz

   Pada. A właściwie leje. Szyby całe w kropach deszczu. Świata nie widać. Czy to o takim deszczu pisał Iwaszkiewicz?

Deszcz
Smugi jasne, smugi srebrne, smugi szklane,
Srebrnowłose, srebrnodźwiękie, ukochane -
W waszych szeptach miodopłynne są peany,
Smugi deszczu, szklane kulki, pieśni szklane.

Czy w radości, czy w tęsknocie - zakochany,
Chodzę sobie, w waszą mowę zasłuchany.
Dobre deszcze, deszcze dobre, złotem dziane,
Smugi jasne, krople drobne, ukochane.

A może to taki deszcz, jaki widział i słyszał Leopold Staff?


Deszcz jesienny
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno…
Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny…
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…


Pada i wieje. Na szczęście nie muszę nigdzie iść.  Tak naprawdę to nie muszę wychodzić do samego wtorku i  nie zamierzam z tego rezygnować. Dobrze mi samej w domu. Tak jakoś...




środa, 1 stycznia 2020

21. Album

  *Dla Asi.


 Otwierasz album i widzisz czarno - białą fotografię. Na niej dwie młode kobiety i niemowlak. W kobietach z trudem rozpoznajesz  swoją mamę i ciocię. Bardziej wierzysz w to, że to one, niż wiesz. Dziecka w ogóle nie kojarzysz. Nawet nie wiadomo, czy to chłopiec czy dziewczynka, bo niemowlaki są do siebie podobne. Powiedzieli ci, że to ty, więc wierzysz.
   Kolejne zdjęcia przedstawiają małą dziewczynkę. To też podobno ty, ale nie pamiętasz ani okoliczności powstania fotografii, ani ubrania, w którym jesteś, więc wierzysz, że to ty, bo tak ci powiedzieli.
   Potem są fotki, na których już się rozpoznajesz. Nie tyle poznajesz rysy twarzy, co wiesz, że to tobie te fotki zrobiono. Pamiętasz kiedy i gdzie to było, pamiętasz ten płaszcz i choć fotka jest czarno-biała, to wiesz, że  miał piękny miodowy kolor.
   Kolejne zdjęcia  i coraz lepiej pamiętasz okoliczności ich powstania. Tu prywatka po maturze,  tam wycieczka ze znajomymi w góry, ślub, wesele kuzynki, impreza w pracy, wakacje z dzieckiem, ślub dziecka... Całe życie w albumie.
  A potem patrzysz w lustro i pytasz:
Gdzie jest ta dziewczyna ze zdjęć w albumie?
Kim  ona  jest?
Czy to ja?
A kim jest ta kobieta w lustrze?